Wspomnienie siostry
Jedną z przedstawicielek rodziny zmarłego biskupa Stanisława Stefanka była Wanda Pańczuk z domu Stefanek, jego najmłodsza siostra. Przekazała nam przepiękne słowa:
- Jak ja się urodziłam to Stasiu był już w niższym seminarium duchownym. Aż w Sudetach. Poszedł tam kiedy miał 13 lat , a 14 lat jest ode mnie starszy. Nie było go już w domu i jak przyjeżdżał, to się go bałam Mówiłam, żeby szedł spać do kościoła , bo nie jest z naszej rodziny. Niemożliwie się zachowywałam - jak dzisiaj myślę. Mam była już wtedy niepełnosprawna, urodziła mnie późno i miała chory kręgosłup. Więc dla mnie Stasiu to był ojciec i matka Wszędzie był ze mną, nawet na wycięciu migdałków. Kiedy noga mi się nie goiła, stosował brutalne metody. Dla mnie to teraz nie tylko brat umarł, ale mama, tata i wszyscy, co się o mnie troszczyli. Po prostu był wspaniały dla rodziny, zawsze z troską, choć nigdy nie mieliśmy szans cały czas być blisko. Przyjechaliśmy prawie wszyscy, tylko najstarsza siostra nie mogła. Porusza się tylko z balkonikiem, ale są Jasia, Genia, brat Jasiu z żoną, cała gromada siostrzeńców. Jest nas około 50 takiej najbliższej rodziny
Teraz jeszcze nie odczuwamy tego bólu. To dopiero przyjdzie. Będzie inny świat podzielony na czas, kiedy on żył i kiedy go już nie ma. Jesteśmy z niego dumni, ale nigdy nie mieliśmy takiej dumy „chorej”, tylko taką z troską. Nasza mama zawsze mówiła, żeby był wyrozumiały dla ludzi, żeby był życzliwy. Był taki z natury, nie musiała specjalnie mu tego przypominać, ale jej największą troską nigdy nie było, że on ma jakieś zaszczyty osiągać, tylko żeby był dobry dla ludzi. To było motto naszej mamy. I on to po mamie odziedziczył i w genach, i w wychowaniu. Z mamą był bardzo blisko – z ojcem też, ale trochę inaczej - i właśnie mama mu to dała: wyczucie rodziny, miłość do ludzi, wszystko miał od naszej mamy. Była prostą kobietą, nie miała wykształcenia, ale miała intuicję i po prostu bogatego ducha. Miała takie powiedzenia, że myśmy się dziwili: jak ktoś, kto nie „robił” uniwersytetów, może taką mądrość życiową mieć.
Kiedy wspominam Stasia, najbardziej dziwne jest dla mnie jego powołanie. Przecież on miał 13 lat jak pojechał do zakonu. Tata mu zbił drewnianą skrzyneczkę na rzeczy, mama dała trochę słoniny i jakiś placek i takie 13-letnie dziecko z Lublina do Ziębic w Sudetach wyruszyło samo w drogę za swoim powołaniem. Mama była cały sercem za tym, bo była był taka, że jak dziecko sobie coś wymyśliło, to uważała, że to jest jego droga. Tata się trochę obawiał, bo bał się, czy on sobie poradzi, ale mama tłumaczyła, że przecież zawsze może wrócić. A jakie on tam miał przeboje – wiecie jakie to były czasy – maturę musiał dwa razy zdawać, bo nie była uznawana z tego seminarium, święcenia kapłańskie musiał rok wcześniej mieć, bo do tego wojska karnego chcieli go zapisać. Dzisiaj go żegnamy i przypomniało mi się jak był konsekrowany na biskupa w Szczecinie, to zmarła nasza mama. Chciała jechać na uroczystość, ale w drodze zasłabła. Została w szpitalu w Kutnie i miała dojechać. Ale ona tam zasnęła i we śnie poszła do Boga. Stasiu pierwszą mszę jako biskup odprawił za mamę. Konsekracja w 1980 roku też była niesamowita: czas strajków, niepewności, grozy, a w kościele „Gaude Mater Polonia”. Albo taka anegdota. Do naszej siostry Geni prowadziła nieprawdopodobnie błotnista droga. Prawie każdy się tam musiał utytłać. Wszyscy zachodzili się umyć do takiej pani, która tam mieszkała. Kiedyś Stasiu szedł tą droga, ale nie w sutannie, tylko po cywilnemu, i oczywiście się „wykrochmalił” w to błoto. Poszedł się umyć, ta kobieta go nie znała. Przygląda mu się i mówi: Ale pan to chyba jest księdzem. Brat odpowiada: No, tak, ale jak pani poznała? Bo pierwszy chłop, co się w błoto wywalił i nie klnie – usłyszał.
Jego życiorys to jest na 5 życiorysów. Zawsze będziemy mieli co wspominać - powiedziała Wanda Pańczuk.
Komentarze