Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
piątek, 22 listopada 2024 21:45
Reklama dotacje rpo

Każda strona "Sukni...." to niezwykła przygoda

Ojciec mój był bohaterem - w głosie Anny Filipkowskiej-Wybranowskiej nie ma ani cienia patosu czy przesady. To stwierdzenie faktu, a z faktami się nie dyskutuje: Zygmunt Kotara z Podgórza, mieszkaniec Łomży był bohaterem.
Każda strona "Sukni...." to niezwykła przygoda

Żołnierz w piekle

"15 kwietnia 1943 roku plutono­wego Zygmunta Kotarę oficjalnie przy­dzielono do 1 Samodzielnej Brygady Spadochronowej. Należał do 1 Batalionu Spadochronowego. Przeszedł również specjalny kurs taktyczny oficerów młod­szych, szkolił się w dowodzeniu. (...) Na wieść o wybuchu powstania warszawskiego żołnierze 1 SBS, zgod­nie z jej hasłem „Najkrótszą drogą”, przygotowywali się do zrzutu w walczącej z Niem­cami stolicy. Jednak, mimo próśb i zabiegów gen. Stanisława Sosabowskiego, Brygada musiała pozostać w Wielkiej Brytanii... Została przeznaczona do udziału w największej operacji powietrzno-desantowej II wojny światowej o kryptonimie „Market-Garden”, przeprowadzonej w okupowanej Holandii. Połączenie desantu z natarciem wojsk lądo­wych miało otworzyć aliantom drogę do Niemiec. To, według brytyjskiego dowództwa, oznaczało koniec II wojny światowej." (...)

Głównym „autorem” planu całej operacji był marszałek Bernard Law Montgomery. Zadaniem trzech dywizji powietrzno-desantowych – polskiej, amerykańskiej i brytyjskiej – było zdobycie i utrzymanie mostów w pobliżu Grave, Nijmegen i Arnhem, a tym samym umożliwienie wojskom lądowym wbicie się w broniących się Niemców. Tak właśnie miasto Arnhem weszło do historii najkrwawszych bitew II wojny świato­wej, stając się nie tylko symbolem jednej z największych operacji aliantów przeciwko Niemcom, ale także symbolem wielkiego bohaterstwa, ogromu śmierci i zniszczenia. I błędów tych, którzy o „Market-Garden” zdecydowali.

Operacja „Market-Garden” rozpoczęła się 17 września 1944 roku. Desant miał odbyć się w trzech przelotach, jak wspominał także Zygmunt. Lądowanie Amerykanów i Brytyjczyków odbyło się pomyślnie, ale niestety, za daleko od mostów w Arnhem, które właśnie mieli zdobyć i utrzymać... A brytyjskie czołgi Niemcy zaciekle i skutecz­nie atakowali. A kolejnych spadochroniarzy, mających wesprzeć walczących alian­tów, niespodziewanie powstrzymała mgła nad Wielką Brytanią i kanałem La Manche. Pierwszy zrzut polskich skoczków odbył się 18 września pod Arnhem, ale w największej „obsadzie” żołnierze 1 SBS, zgodnie z planem operacji, mieli wyruszyć do Holandii 19 września; z powodu złej pogody na wojenną scenę weszli znacznie później. „W peł­nym rynsztunku czekaliśmy na start dwa dni. Wszyscy coraz bardziej zdenerwowani, a niektórzy nawet przerażeni. Wiedzieliśmy już, że tam, pod Arnhem coś poszło nie tak, jak należy”, wspominał Zygmunt po latach.

Wreszcie 21 września, pod dowództwem gen. Stanisława Sosabowskiego, do operacji wkroczyli polscy skoczkowie. Celem ich zrzutu była miejscowość Driel koło Arnhem. Tymczasem na ziemi rozgorzało już prawdziwe piekło. Jak podaje Bogusław Wołoszański w swojej „Encyklopedii II wojny światowej” (patrz: bibliografia, str. 45), ze 114 samolotów z 1508 żołnierzami, w planowane miejsce zrzutu skoczków dotarły tylko 72, a na ziemi znalazło się 957 żołnierzy. Pozostałe samoloty zawrócono do Wielkiej Brytanii, w tym samolot, w którym znajdował się Zygmunt. Tak pod Arnhem brako­wało teraz niemal całego jego 1 Batalionu! Wystartowali znowu dopiero 23 września i zostali zrzuceni w rejonie Grave, wprost pod ostrzał niemieckiej broni maszynowej. Stąd przewieziono ich do Nijmegen, a wieczorem 24 września dotarli pieszo do Driel. Przy lądowaniu znowu dostali się w rejon ostrzału. Niemcy celowali do skoczków, gdy jeszcze byli w powietrzu. Ze spadochronami spadały na ziemię martwe ciała... 5 kole­gów Zygmunta zginęło, 25 żołnierzy zostało rannych. „Nie jestem w stanie o tym opo­wiadać...”, przywoływał po latach przez łzy ten tragiczny wojenny obraz, który wciąż miał w pamięci i przed oczami. (...)

"Plutonowy Zygmunt Kotara wziął do niewoli trzech Niemców, jak się okazało, pochodzących z okolic Łodzi. Zdobył również niemiecki pistolet typu „Walter”, który wkrótce stał się „kością niezgody” między Zygmuntem a dowódcą kompanii, który zażyczył sobie, by oddał mu zdobyczną broń. Zygmunt odmówił i właśnie dlatego, jako jedyny, został pominięty przy awansie.

23 września Polacy wciąż walczyli w pobliżu Arnhem, stając oko w oko z nie­mieckimi wojskami pancernymi. Lecz mimo wielkiego heroizmu nie opanowali mostu na Renie. Wszystko stało się oczywiste, bez szans na zmianę sytuacji: pod Arnhem wygrali Niemcy. W nocy z 25 na 26 września marszałek Montgomery zdecydował o wycofaniu aliantów spod Arnhem; pokonani musieli ustąpić z pola walki. Pozostało liczenie tysięcy zabitych, rannych i wziętych do niewoli. Udział w operacji „Market­-Garden” polska 1 Samodzielna Brygada Spadochronowa przypłaciła stratą 23 proc. początkowego stanu Brygady. „Byliśmy w piekle na ziemi i cała ofiara poszła na marne... Została rozpacz i wielkie rozczarowanie. Tylko tyle wtedy czułem. Okazało się, że to nie my zaskoczyliśmy Niemców, jak zamierzano, ale oni nas... Że naszych zginęło „tylko” tyle zawdzięczaliśmy mądrości naszego dowódcy, gen. Sosabowskiego”, mówił po latach Zygmunt".

Żołnierz z Podgórza przeżył bitwę, o której opowiada film "O jeden most za daleko", jeden z najlepszych obrazów o drugiej wojnie światowej w gwiazdorskiej obsadzie . Generała Sosabowskiego gra znakomity amerykański aktor Gene Hackman. Mówi nawet parę słów, które mają być po polsku, np. "Shnurr". Nikt z pozostałych polskich żołnierzy nie pojawia się tam pod nazwiskiem, ale my już wiemy, że był tam Zygmunt Kotara z Podgórza.

"Kozłem ofiarnym" niepowodzenia "Market - Garden" Anglicy uczynili generała Stanisława Sosabowskiego.

Na pamiątkę swojej spadochroniarskiej służby Zygmunt Kotara zachował m. in. spadochron (ale nie ten, z którego powstała suknia żony).

- Ten spod Arnem był zielonkawy, a nie kremowy - mówi Anna Filipkowska-Wybranowska.

Biały kruk

Fascynująca jest opowieść Anny Filipkowskiej-Wybranowskiej o ojcu. Każda strona: o dzieciństwie, o Syberii, o armii, o Polsce po powrocie. O bohaterze, zesłańcu, żołnierzu, weterynarzu, ojcu.

- Mógł zostać na Zachodzie, jak wielu jego kolegów Koniecznie jednak chciał wrócić, bo tylko tu w się dobrze czuł - mówi autorka.

Każda strona "Sukni...." to niezwykła przygoda. Oparta o opowieść filmową i zachowane - na szczęście - skrupulatnie zdjęcia, dokumenty, albumy rodzinne, wspomnienia.

Trudno będzie jednak tę przygodę przeżyć. Książka to od razu "biały kruk". Nie trafi w ogóle do sprzedaży.

- To limitowana edycja. Nakładem rodziny i Biblioteki Publicznej Gminy Łomża z siedzibą w Podgórzu. Niemal wszystko pójdzie do bibliotek mieście i Podgórzu - wyjaśnia Anna Filipkowska-Wybranowska. - Jest tyle osób, którym chciałabym podziękować za pomoc. Mój mąż Wincenty Wybranowski, moje siostry Helena i Małgorzata, szwagier Krzysztof Ślatała, Wiesława Kłosińska, dyrektor biblioteki w Podgórzu, redaktor Gabrysia Szczęsna Wiele innych osób. Dziękuję.




Podziel się
Oceń

Komentarze

zofia 31.12.2017 19:29
bardzo ciekawa historia życiowa, więcej takich
Reklama