Ten protest (demonstracja?) nie był dla społeczeństwa. Był w prywatnej sprawie. I Witold Chiliński wcale tego nie ukrywał w rozmowie.
14 grudnia ubiegłego roku jechał Szosą Zambrowską (na wysokości pogotowia i prokuratury) za samochodem prowadzonym przez kobietę.
- Jechała niezbyt prawidłowo, przy samej osi jezdni. Znam osoby, które z tego powodu oblewały egzaminy na prawo jazdy. Podjechałem do niej od prawej strony. Okazało się potem, że zawiadomiła policję. Zostałem osądzony – zaocznie - za wykroczenie i mam zapłacić 500 złotych. Zupełnie się z tym nie zgadzam, ale nikt nie chce słuchać moich wyjaśnień – opowiada.
Próbował dotrzeć do zapisów monitoringu. Bez skutku.
- Ta kamera nie działała, nagranie z tamtej jest otoczone tajemnicą. Podobno zresztą to tylko 30 dni się przechowuje nagrania, to już dla mnie ”musztarda po obiedzie” - mówi.
Dlatego, po kilkugodzinnym spacerze „szlakiem łomżyńskiego monitoringu”, zrobił napis na dużej tablicy i pojawił się przed KMP. Bardziej znaczącego terminu wybrać nie mógł. Tego dnia w Łomży gościli m.in. przedstawiciele Komendy Głównej Policji, Komendy Wojewódzkiej, a nawet zajmujący się służbami mundurowymi wiceminister spraw wewnętrznych Jarosław Zieliński.
- Wiedziałem to od rana. Podjechali panowie, wypytali mnie, wylegitymowali. Złego słowa nie powiem. Nikt nie próbował mnie siłą przeganiać – mówi Witold Chiliński.
Zresztą, trochę włączył się w pracę policji. Sfotografował przed komendą przypadki nieprawidłowego parkowania i jazdy. I zapraszał funkcjonariuszy do wyjścia na ulice, bo przecież „zza biurka nic nie widać”.
A sam autor jednego z pierwszych w historii Łomży „protestu” przed budynkiem policji już wie, że we własnej sprawie po prostu musi się odwołać od werdyktu sądu. Po rozmowie po prostu sobie poszedł.
Komentarze