Człowiek z twarzą o szarej i ziemistej cerze. Smutny i zmęczony. Wykonujący każdego dnia dokładnie te same czynności. Ubiera popielaty garnitur, wiąże krawat, i gna do biura, gdzie żyje pod dyktando wielkiej korporacji. Przez 10 godzin miarowo stuka w maleńkie literki na klawiaturze, poruszając się na krótkiej smyczy, wykonując wszystkie komendy. W weekend upija się do nieprzytomności. Po czym zaczyna kolejny tydzień pracy. Mijają tygodnie, miesiące, lata. Powoli gaśnie... Zostaje tylko mały promyk lampki, ustawiony na cmentarzysku metalowych skrzynek, w którym mieści się jego dorobek, bo o samym człowieku nie ma już nawet kto pamiętać.
„Pojadę do innej ziemi, nad morze inne. Jakieś inne znajdzie się miasto, jakieś lepsze miejsce. Tu już wydany jest wyrok na wszystkie moje dążenia i pogrzebane leży, jak w grobie, moje serce”.