Było przed czasem, gdy przyszłam do ulubionej przez nas kawiarni. Z uwagi na porę dnia, przedpołudnie, w lokalu było jeszcze niewiele osób. Wybrałam dla nas wygodne do swobodnych rozmów miejsce, z dala od spojrzeń obecnych i kolejnych potencjalnych klientów. Usiadłam w fotelu, otworzyłam menu z gorącymi napojami i wówczas poczułam unoszący się w powietrzu zapach świeżo mielonej kawy. Mój zmysł węchu wyczulony na jej aromat, wzbogacony został kolejnym bodźcem, muzyką, która biegnąc cichutko z oddali, z delikatnością skrzydeł motyla muskała moje nadwyrężone już wieloletnim, szkolnym hałasem uszy. Na moment przymknęłam oczy upajając się tą chwilą, a gdy je otworzyłam, moją uwagę przyciągnął widok dojrzałej kobiety wchodzącej do środka lokalu, którą za rękę trzymała około pięcio-sześcioletnią dziewczynkę. Zajęły stolik w niedużej odległości ode mnie. Niebawem pani kelnerka z uroczym uśmiechem na twarzy postawiła przed nimi zamówienie. Dziewczynka, po zachęcie swojej opiekunki, odkroiła łyżeczką kawałek ciasta i delikatnie poprowadziła je do ust. Powoli delektowała się tym co miała w swej buzi po czym przełknęła pierwszy kęs i powiedziała: „Babciu, dobra jest ta szarlotka”, po czym wykrzyknęła ze swoją dziecięcą szczerością: „Ale twoja jest o niebo lepsza!” Nastąpiła krótka pauza, po której dało się słyszeć: „Obiecaj, że jak urosnę nauczysz mnie piec swoją superową, babciną szarlotkę?!” Słowa te dobiegły do siedzących nieopodal gości, by na ich twarzach, bez wyjątku, wywołać szczere uśmiechy. Zmieszana nieco tą sytuacją babcia, odrzekła: „Tak kochanie, nauczę cię tego z wielką przyjemnością”.
Wówczas w moich myślach pojawiła się refleksja: jakież to wspaniałe móc kogoś, czegoś nauczyć. Przekazać posiadaną wiedzę i umiejętności, dzielić się swoimi doświadczeniami i przeżyciami czerpiąc z tego radość i dając ją innym. Nie ma bowiem piękniejszej wymiany owego bogactwa w bezpośrednim kontakcie i wspólnym tworzeniu. Wtedy też w mojej głowie zrodziła się jakaś myśl. Nie mogłam jej sprecyzować. Była to jednak myśl bardzo intrygująca, która nie dawała mi spokoju aż do pewnego momentu…
Spojrzałam w okno i zobaczyłam nieśmiało przebijające się przez chmury delikatne promienie słońca. Gdy związane z tym odczucia dołączyły do tych wywołanych „szarlotką”, zrobiło mi się jeszcze milej cieplej i radośniej. Nie wiem nawet kiedy, ta sama szczerze uśmiechnięta pani kelnerka, postawiła na moim stoliku gorącą, aromatyczną kawę. Przede mną woń swą roztaczało ulubione cappuccino. Sięgnęłam po filiżankę i zatopiłam usta w rozkosznej piance. Poczułam się jak mała dziewczynka kąsająca z lekka, by się nią nie ubrudzić, watę cukrową. Stan ten skierował myśli tam, gdzie w splocie dorosłej codzienności uwięzione były piękne wspomnienia z dzieciństwa…
Komentarze