Wspomniane koszty – jak czytamy w "Rzeczpospolitej" – obejmują m.in. dodatkowe wynagrodzenie pracowników w sklepach, którzy nawet dwie doby wcześniej zaczęli zmieniać ceny na półkach. Robili to głównie nocą. Do tego dochodzi wynagrodzenie informatyków, którzy nocą przed 1 lutego musieli dokonać zmian w systemach.
– Niektóre firmy nie były w stanie zdążyć do rana, więc otwarcie sklepów opóźniło się. To oznacza dodatkowe straty w obrotach – powiedziała Rz Renata Juszkiewicz, prezes Polskiej Organizacji Handlu i Dystrybucji.
Takie koszty musiały ponieść wszystkie firmy. Wiele małych musiało zapłacić więcej. Choćby z tego powodu, że na stałe nie utrzymują one informatyków i musiały ich nagle zatrudnić. Tymczasem same obniżki często wynosiły kilka, kilkadziesiąt groszy. Co więcej, nikt nie ma wątpliwości, że ceny będą się zmieniały... w górę. Tymczasem kosztowało to dziesiątki milionów złotych, które w tak trudnym okresie firmy mogły przeznaczyć na coś innego.
Ryszard Jaśkowski, prezes KZRSS Społem, w rozmowie z Rz: – To pozorny ruch, a dla sklepów oznacza masę dodatkowej pracy, choćby przy wymianie etykiet. Różnice w cenach są minimalne, czasami kilka groszy na produkcie – jak klienci mają to odczuć?
Tę opinie potwierdza w rozmowie z nami pani Elżbieta, matka dwójki chłopców. – W ogóle nie zauważyłam jakiejś obniżki, bo po niej płacę tyle samo, ile płaciłam przed nią – nie kryje oburzenia. – Tyle było hałasu, każdy liczył na spore oszczędności w codziennych wypadkach, a wyszło jak zawsze: dużo hałasu o nic.
Komentarze