W poprzednim tygodniu zawodnik LŁKS "Prefbet Śniadowo" Łomża doznal przykrego niepowodzenia w Szanghaju w finale Pucharu Świata. Po 5 latach dominacji nie obronił tytułu. Zajął 3 miejsce.
- Nie było łatwo się ponownie zmotywować i udowodnić, że Shanghai Tower to był jedynie wypadek przy pracy i po prostu gorszy dzień. Dodatkowo Piotr Łobodziński co roku narzekał na bieg w Hongkongu: że jest za późno w kalendarzu, że forma już nie tak wysoka, że klatka schodowa mu nie leży. Startował w finale VWC już pięciokrotnie. Zajmował 3 razy 3 miejsca, raz był drugi i przed rokiem zszedł z trasy z powodów zdrowotnych - relacjonuje Andrzej Korytkowski, prezes klubu.
Tym razem lekkoatleta z Łomży pokazał jednak klasę i jako pierwszy z bezpieczną przewagą zameldował się na setnym piętrze biurowca ICC.
Tradycyjnie przekazał po biegu swoje refleksje: "Jestem przeszczęśliwy. Odczarowałem ten budynek. Było to dla mnie bardzo ważne. Już myślałem, że nigdy tu nie wygram. Szczególnie, że rok temu zaliczyłem DNF, a tydzień temu dostałem baty w Szanghaju na finale PŚ. Udało mi się jednak poukładać wszystko w głowie, uwierzyć, że jestem dobrze przygotowany i mogę to zrobić. Nastawienie jest naprawdę istotne. Co do przebiegu samej rywalizacji to biegliśmy razem z Australijczykiem Markiem Bourne razem do 80. piętra, trochę się tasując. Ja prowadziłem do 40 piętra, następnie on do 80,, gdzie go wyprzedziłem i zacząłem się oddalać. Poczuł, że dzisiaj ze mną nie wygra i odpuścił, tracąc do mnie sporo sekund na mecie. Ta wygrana jest dla mnie bardziej istotna niż Puchar Świata 2018, który w tym roku nie trafił w moje ręce. To był ostatni wyścig w sezonie, bardzo udanym sezonie. Teraz 2 tygodnie roztrenowania".
Przypomnijmy, że Piotr Łobodziński obronił w tym roku mistrzostwo świata w bieganiu po schodach w maju w Tajpej na Tajwanie.
- Jesteśmy dumni - dodaje Andrzej Korytkowski.
Komentarze