- Po II wojnie światowej nie było fabryk. Wszystko trzeba było wypracować samemu. I tak robiłam. Przędłam, tkałam, piekłam już od dzieciństwa. Wszystko robiłam ręcznie. Trzeba było sobie jakoś radzić – tłumaczy Czesława Samsel. – Dziś młodzi nie chcą się tego uczyć. Uważają, że to wszystko jest trudne i męczące. Nielatwo w związku z tym przekazać te tradycje – dodaje.
Ma już swoją następczynię, wnuczkę która chętnie doskonali swoje umiejętności pod okiem babci. I tak jak ona potrafi piec chleb, szydełkować i tkać.
- Dla niej żadna praca domowa nie jest trudna. Chce się uczyć, a ja cieszę się, że mam komu przekazać te tradycje – przyznaje Czesława Samsel.
Podczas festiwalu Ginących Zawodów w Kurpiowskiej Krainie skrzętnie przekazywała swoją wiedzę nawet kilkuletnim Kurpiankom.
Z kolei Wiesław Kuskowski, plecionkarz z Ostrołęki z wikliny rosnącej nad rowem potrafi stworzyć duże kosze i małe koszyczki. Ostatnio udało mu się nawet stworzyć koszyk z taśmy przeznaczonej do pakowania kartonów. Znalazł ją przy jednym z supermarketów. Plecionkarstwo to jego wielopokoleniowa tradycja. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu, ze swoim ojcem i dziadkiem sami hodowali i zbierali wiklinę. Dzisiaj ta tradycja nieco odchodzi w zapomnienie.
- Wyplatam koszyki spontanicznie. Mam to w genach. Tak jestem uwarunkowany- opowiada z rozbawieniem Wiesław Kuskowski. - Pamiętam kiedyś sytuację, gdy miałem zamówienie do Szwecji na 22 jednakowe koszyczki. Miałem je wykonać w niespełna dwa tygodnie. Wiedziałem, że jest to niemożliwe. Postanowiłem poprosić o pomoc syna i córkę. Mieli wtedy 9 i 12 lat. Nigdy wcześniej tego nie robili. Pokazałem, usiedli i zaczęli wyplatać. To są właśnie te uwarunkowania genetyczne – dodaje z przekonaniem.
Wyplecenie takiego koszyczka rozpoczyna się od tzw. przygotówki. Wiklina na samym początku segregowana jest względem grubości i długości, a następnie przez kilka godzin moczona w wannie, pod kamieniem. Kiedy już odpowiednio zmięknie można przystąpić do plecenia. To z kolei rozłożone jest na kilka etapów. Na początku powstaje denko, które jest podstawą udanego koszyka. Później wyplata się szychtę i kime. Kiedy te elementy są już wykonane, można opleść koszyczek. Reszta to już wyobraźnia.
- Przy wyplataniu koszyczka wskazana jest ogromna cierpliwość. Nie należy się denerwować i poddawać. Nie wyjdzie... trudno. Trzeba próbować dalej. Warto, bo satysfakcja po skończeniu i udanej pracy jest tym większa, im większy trud w nią włożony – wyjaśnia Wiesław Kuskowski. - Są takie momenty w życiu, że człowieka opanowuje ogromna chandra. Wtedy schodzę do piwnicy, siadam sobie, myślę i plotę. I wtedy budzi się nowy Wiesiek. Wszystkie złe myśli odchodzą w zapomnienie – zdradza plecionkarz z Ostrołęki.
W przypadku Anny Bałdygi pokoleniową tradycją jest warsztat tkacki. To właśnie na nim powstawała i nadal powstaje pościel, prześcieradła, a także ubrania. Choć los rzucił ją na Mazury, nie przestała dbać i pielęgnować tradycji kurpiowskich, tradycji regionu, w którym się urodziła i wychowała.
- Tego rzemiosła nauczyłam się od mamy. Zaczynałam od zwykłych szmacianych chodników, na dwie nicielnice. Inne techniki podpatrywała u ciotek i koleżanek. Kiedyś w każdym kurpiowskim domu był warsztat tkacki. Wytwarzaliśmy rzeczy najpotrzebniejszego użytku i dzięki temu mogliśmy jakoś żyć – mówi Anna Bałdyga, nie kryjąc radości z faktu, iż tradycje obecnie na nowo przeżywają żywe zainteresowanie. - Buronki, kapy, różnego rodzaju nakrycia, one nadal są w użyciu. Wszystko dlatego, że jakość tych tkanin jest naprawdę wysoka – tłumaczy tkaczka.
Sama w domu posiada jeszcze takie, które należały do jej babki i mają już ponad 100 lat. W swojej pracowni posiada także warsztat tkacki, na którym pracowały kobiety z jej rodziny. Tworzy na nim tkaniny o niepowtarzalnych wzorach i kolorach.
I choć świat pędzi do przodu, co rusz zaskakując nowinkami, zalewając przy tym masowością i jednolitością, na Kurpiach wciąż odnaleźć można niezwykle barwnego i niepowtarzalnego Ducha Puszczy.
Komentarze