Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
czwartek, 26 grudnia 2024 15:14
Reklama

Pamiętajmy o Sybirakach w 77. rocznicę pierwszych deportacji na "nieludzką ziemię"

10 lutego 1940 roku to data, która głęboko zapadła w pamięć mieszkańcom wschodnich kresów II Rzeczypospolitej. 77 lat temu o świcie rozpoczęła się pierwsza masowa wywózka Polaków na Syberię.

W latach 1940-41 w czterech masowych deportacjach z terenów Kresów Wschodnich II RP zostało wywiezionych setki tysięcy ludzi, głównie matki z dziećmi, osoby starsze, rodziny katyńskie. Bez wyroku sądu, zerwani w środku nocy mieli niespełna godzinę, a często i krócej na spakowanie najpotrzebniejszych rzeczy, pozostawienie dorobku całego życia i wyjazd w bydlęcych wagonach w nieznane. Po prawie miesięcznej podróży w tragicznych warunkach, głodni i schorowani docierali do miejsc zesłań na dalekiej Syberii czy stepach Kazachstanu. Pierwsza deportacja, która miała miejsce w nocy 10 lutego 1940 roku należała do najtragiczniejszych.

Prezydent Łomży Mariusz Chrzanowski zaprasza do wspólnego upamiętnienia rodaków wywiezionych "nieludzką ziemię" podczas pierwszej masowej wywózki Polaków na Syberię.
W piątek 10 lutego br. o godz. 15:00, pod pomnikiem "ku czci ofiar zbrodni katyńskiej" przy ul. Katyńskiej, złożone zostaną kwiaty i zapalone będą znicze.
Następnie w Sanktuarium Miłosierdzia Bożego odprawiona zostanie Msza św. w intencji Sybiraków.

 

Z portalu Nowa Historia:

Opisanie dramatu setek tysięcy wysiedlanych jest niemożliwe. Przeprowadzane w brutalny sposób deportacje w większości przypadków miały miejsce w nocy. Oficerowie NKWD przeszukiwali mieszkanie wywożonych osób, którym nakazywano zabrać jedynie najpotrzebniejsze rzeczy, na co rodziny miały zazwyczaj kilkanaście minut.

Później deportowanych przewożono na dworce kolejowe, gdzie na mrozie musieli czekać nawet kilka godzin. To nie był jednak koniec dramatu. Podróżowano wagonami bydlęcymi rzekomo przystosowanymi do przewozu osób. "Przystosowanie" polegało na umieszczeniu wewnątrz zimnego, ciemnego i brudnego wagonu kubła do załatwiania potrzeb fizjologicznych i tzw. kozy, czyli piecyka, który i tak - ze względu na brak opału - nie ogrzewał.

W wagonie, w którym miano przewozić 20-30 osób, zazwyczaj podróżowało około 50 osób. Ze względu na mróz, brak pożywienia i dramatyczne warunki higieniczne, śmiertelność była bardzo wysoko. Dodatkowo, deportowanym zakazywano zbliżania się do okna (próbujących zaczerpnąć świeżego powietrza odpędzano bagnetami), a postoje odbywały się co kilka dni. Podczas przerwy w podróży z wagonów wynoszono ciała zmarłych - w większości dzieci i starców.

Po zakończeniu podróży, tych którzy zdołali przeżyć, czekał kolejny rozdział dramatu. Zesłani, umieszczeni w budynkach przypominających obozowe baraki, w ekstremalnych warunkach pogodowych pracowali przy wyrębie lasów. Mieli świadomość, że szanse na powrót do domu i dawnego życia są bliskie zeru. Tutaj również śmiertelność była wysoka. Jak twierdzą polscy historycy, wynosiła nawet ponad 10 procent.

Do czerwca 1941 roku miały miejsce cztery deportacje, w wyniku których zesłano około miliona Polaków. Z tego 150 tysięcy osób miało stracić życie.


Podziel się
Oceń

Komentarze

Reklama