Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
niedziela, 24 listopada 2024 11:40
Reklama dotacje rpo

Mroźny niedzielny poranek 13. grudnia 1981 r.

Przerażeni sąsiedzi biegają od domu do domu. W państwowej telewizji i radiu puszczają na okrągło grobowy głos mężczyzny w czarnych okularach. Generał Wojciech Jaruzelski wzywa Polaków do zachowania spokoju. Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego kończy „festiwal Solidarności”.
Mroźny niedzielny poranek 13. grudnia 1981 r.
Przerażeni sąsiedzi biegają od domu do domu. W państwowej telewizji i radiu puszczają na okrągło grobowy głos mężczyzny w czarnych okularach. Generał Wojciech Jaruzelski wzywa Polaków do zachowania spokoju. Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego kończy „festiwal Solidarności”.Po 30 latach Ireneusz Mieczkowski dobrze pamięta, jak w sobotę późnym wieczorem wrócił do Kolna ze strajku okupacyjnego związku zawodowego rolników w Siedlcach. Położył się spać, a ledwie przymknął oko, usłyszał, że na dole ktoś chce wejść. Tłumaczy, że „koń leży potrącony na dworze”. Kiedy żona weterynarza, a jednocześnie wiceprzewodniczącego łomżyńskiej Solidarności otwiera drzwi, wpada kilku mundurowych i cywilów.


- Wykręcili mi ręce, sprowadzili do parteru i założyli od tyłu kajdanki, ale zmienili i zapięli z przodu, żebym nie zabił się schodząc po schodach – opowiada Ireneusz Mieczkowski, który także odwiedził redakcję „Narwi”, aby z historykiem Instytutu Pamięci Narodowej dr. Krzysztofem Sychowiczem wziąć udział w programie „Na Starym Rynku”, który prowadził Bogusław Bazydło. - Wśród wymarłego miasta prowadzili mnie w konwoju jakieś 500 metrów na komendę Milicji Obywatelskiej. Trafiłem do aresztu. Co się dzieje..., co jest grane...?! Koło szóstej rano skutego wyprowadzili mnie z aresztu do wołgi. W lusterku samochodowym jeszcze zobaczyłem, że prowadzą też Stefana Ruchałę...


- Tak zazwyczaj wyglądały aresztowania na początku stanu wojennego – potwierdza dr Krzysztof Sychowicz. - Dezinformowano, aby wejść do domu, jednak części osób nie udało się internować, bo ich nie zastano albo się ukryły. Specjalne grupy funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej i Służby Bezpieczeństwa zatrzymywały najbardziej aktywnych przywódców Solidarności, mogących pokierować strajkami. Aresztowano ponad 40 osób, pierwszego dnia „wojny generała z Narodem” około 20. Działacze związkowi z terenu trafili najpierw do Łomży, potem do Białegostoku, Suwałki i Gołdapi.


Kogo wówczas zatrzymano za „działalność anarchistyczną i wywrotową”, jak przewrotnie nazywali wolnościowy zryw Polaków przedstawiciele władzy komunistycznej? Między innymi: Kazimierza Siwika z Kolna, Lecha Feszlera z Zambrowa oraz z Łomży - Andrzeja Kozioła, Wojciecha Kurelskiego, Teresę Steckiewicz, Henryka Tomaszewskiego, Lecha Gizelbacha, Edwarda Łomotowskiego i Kazimierza Chodnickiego.
Był śnieżny ranek 13. grudnia. Zmarznięci żołnierze, milicjanci i tajniacy mniej kręcili się po ulicach, bo grzali się przy żelaznych koksownikach, jakie ustawiono w centrum i na rogatkach miast, aby kontrolować ruchy ludności. Dekret o stanie wojennym zakazywał zgromadzeń i wydawania gazet. Zawieszono działalność stowarzyszeń, wprowadzono godzinę milicyjną, którą Polacy szybko przechrzcili na policyjną, bo kojarzyła się z czasami okupacji. Otuchy dodawało hasło „Orła WRON-a nie pokona”.
- Stan wojenny polegał na zastraszeniu Polaków, brutalne akcje milicji i wojska miały stworzyć psychozę strachu, a SB udało się w dużej mierze zastraszyć mieszkańców Łomży i regionu – kontynuuje dr Sychowicz. - Pojawiały się ulotki, ale raczej rzadko, bo główni przywódcy związku, którzy potrafili być bezkompromisowi wobec systemu komunistycznego, znaleźli się w więzieniu. Przecież zwykli ludzie stan wojenny odczytywali jako „wojnę”. Przedłużono służbę wojskową, zakazano poruszania się bez dokumentów tożsamości, zaostrzono przepisy karne i wprowadzono sądy garnizonowe. Na każdym kroku ludzie widzieli niebieskie i zielone mundury, obserwowali zza firanek, jak wyprowadzają aresztowanych sąsiadów i zadawali sobie pytanie, dokąd ich wywożą. Wówczas nie wiedział tego nikt oprócz władzy.

  • Partia walczyła o przetrwanie, bo na naszych oczach wszystko rozpadało się jak domek z kart – tłumaczy powody wojny z narodem Ireneusz Mieczkowski. - Polaryzacja na grupy MY – ONI była wyraźna.
    Na osiem lat zahamowano szansę na wprowadzenie w Polsce demokracji i na rozwój gospodarczy. Wprawdzie stan wojenny został zawieszony po roku (oficjalnie trwał do 22 lipca 1983 r.), jednak najbardziej dokuczliwa była wszechobecna cenzura w prasie, radiu i telewizji, niepewność kto i na kogo donosi oraz bieda, zwłaszcza w miastach, gdzie rozkwitał pokątny handel i szmugiel żywności ze wsi. I historyk, i działacz Solidarności z wielkim uznaniem i wdzięcznością przypominają piękną postawę ówczesnego ordynariusza Diecezji Łomżyńskiej ks. bp. Mikołaja Sasinowskiego. Biskup od początku żywo interesował się losem uwięzionych, odwiedzając ich w ośrodkach internowania i nie zapominał o losie ich rodzin. Oparcie duchowe i emocjonalne związkowcy znajdowali również w księżach, m.in., Stanisławie Szymborskim i Stanisławie Wysockim.
    - Stan wojenny spowodował, że tylko niewielka część solidarnościowców nadal walczy, znika wielomilionowa rzesza ludzi, którzy związek popierali – twierdzi dr Sychowicz. - Niektórych działaczy, jak prawnicze małżeństwo Seskiewiczów, zmuszono do emigracji.
    - Mimo że stan wojenny zniesiono, bez przerwy byliśmy śledzeni, a nasze rodziny i znajomych inwigilowano - dodaje Ireneusz Mieczkowski.

  • A jednak wygraliśmy, chociaż walka o wolność wymaga zaangażowania i jest kosztowna.
    Kosztowna nawet dla tych, którzy tworzyli aparat przemocy, czyli milicjantów, próbujących tworzyć Solidarność w MO: wielu zatrzymano i ukarano za odmowę wykonania rozkazu.
    Osiemnastoletniego ucznia Technikum Zawodowego w Marianowie przeraziła w tamtą feralną niedzielę hiobowa wieść o wyprowadzeniu wojska na ulice, internowaniach i braku w telewizji „przysłowiowego Teleranka”.
    - Byłem w ponurym nastroju, tak jak wszyscy na porannej mszy w kościele Miłosierdzia Bożego w Łomży – opowiada dziś, po 30 latach, poseł Lech Antoni Kołakowski. - Przepełniało nas uczucie wielkiej troski i obawa o losy Ojczyzny. Do dziś brzmią mi przejmująco słowa suplikacji: „Od powietrza, głodu, ognia i wojny zachowaj nas, Panie.”

  • Mirosław R. DerewońkoZdjęcia i plakaty ze zbiorów prywatnych Artura Filipkowskiego




Podziel się
Oceń

Komentarze

Reklama