- Wykręcili mi ręce, sprowadzili do parteru i założyli od tyłu kajdanki, ale zmienili i zapięli z przodu, żebym nie zabił się schodząc po schodach – opowiada Ireneusz Mieczkowski, który także odwiedził redakcję „Narwi”, aby z historykiem Instytutu Pamięci Narodowej dr. Krzysztofem Sychowiczem wziąć udział w programie „Na Starym Rynku”, który prowadził Bogusław Bazydło. - Wśród wymarłego miasta prowadzili mnie w konwoju jakieś 500 metrów na komendę Milicji Obywatelskiej. Trafiłem do aresztu. Co się dzieje..., co jest grane...?! Koło szóstej rano skutego wyprowadzili mnie z aresztu do wołgi. W lusterku samochodowym jeszcze zobaczyłem, że prowadzą też Stefana Ruchałę...
- Tak zazwyczaj wyglądały aresztowania na początku stanu wojennego – potwierdza dr Krzysztof Sychowicz. - Dezinformowano, aby wejść do domu, jednak części osób nie udało się internować, bo ich nie zastano albo się ukryły. Specjalne grupy funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej i Służby Bezpieczeństwa zatrzymywały najbardziej aktywnych przywódców Solidarności, mogących pokierować strajkami. Aresztowano ponad 40 osób, pierwszego dnia „wojny generała z Narodem” około 20. Działacze związkowi z terenu trafili najpierw do Łomży, potem do Białegostoku, Suwałki i Gołdapi.
Kogo wówczas zatrzymano za „działalność anarchistyczną i wywrotową”, jak przewrotnie nazywali wolnościowy zryw Polaków przedstawiciele władzy komunistycznej? Między innymi: Kazimierza Siwika z Kolna, Lecha Feszlera z Zambrowa oraz z Łomży - Andrzeja Kozioła, Wojciecha Kurelskiego, Teresę Steckiewicz, Henryka Tomaszewskiego, Lecha Gizelbacha, Edwarda Łomotowskiego i Kazimierza Chodnickiego.
Był śnieżny ranek 13. grudnia. Zmarznięci żołnierze, milicjanci i tajniacy mniej kręcili się po ulicach, bo grzali się przy żelaznych koksownikach, jakie ustawiono w centrum i na rogatkach miast, aby kontrolować ruchy ludności. Dekret o stanie wojennym zakazywał zgromadzeń i wydawania gazet. Zawieszono działalność stowarzyszeń, wprowadzono godzinę milicyjną, którą Polacy szybko przechrzcili na policyjną, bo kojarzyła się z czasami okupacji. Otuchy dodawało hasło „Orła WRON-a nie pokona”.
- Stan wojenny polegał na zastraszeniu Polaków, brutalne akcje milicji i wojska miały stworzyć psychozę strachu, a SB udało się w dużej mierze zastraszyć mieszkańców Łomży i regionu – kontynuuje dr Sychowicz. - Pojawiały się ulotki, ale raczej rzadko, bo główni przywódcy związku, którzy potrafili być bezkompromisowi wobec systemu komunistycznego, znaleźli się w więzieniu. Przecież zwykli ludzie stan wojenny odczytywali jako „wojnę”. Przedłużono służbę wojskową, zakazano poruszania się bez dokumentów tożsamości, zaostrzono przepisy karne i wprowadzono sądy garnizonowe. Na każdym kroku ludzie widzieli niebieskie i zielone mundury, obserwowali zza firanek, jak wyprowadzają aresztowanych sąsiadów i zadawali sobie pytanie, dokąd ich wywożą. Wówczas nie wiedział tego nikt oprócz władzy.
-
Partia walczyła o przetrwanie, bo na naszych oczach wszystko rozpadało się jak domek z kart – tłumaczy powody wojny z narodem Ireneusz Mieczkowski. - Polaryzacja na grupy MY – ONI była wyraźna.
Na osiem lat zahamowano szansę na wprowadzenie w Polsce demokracji i na rozwój gospodarczy. Wprawdzie stan wojenny został zawieszony po roku (oficjalnie trwał do 22 lipca 1983 r.), jednak najbardziej dokuczliwa była wszechobecna cenzura w prasie, radiu i telewizji, niepewność kto i na kogo donosi oraz bieda, zwłaszcza w miastach, gdzie rozkwitał pokątny handel i szmugiel żywności ze wsi. I historyk, i działacz Solidarności z wielkim uznaniem i wdzięcznością przypominają piękną postawę ówczesnego ordynariusza Diecezji Łomżyńskiej ks. bp. Mikołaja Sasinowskiego. Biskup od początku żywo interesował się losem uwięzionych, odwiedzając ich w ośrodkach internowania i nie zapominał o losie ich rodzin. Oparcie duchowe i emocjonalne związkowcy znajdowali również w księżach, m.in., Stanisławie Szymborskim i Stanisławie Wysockim.
- Stan wojenny spowodował, że tylko niewielka część solidarnościowców nadal walczy, znika wielomilionowa rzesza ludzi, którzy związek popierali – twierdzi dr Sychowicz. - Niektórych działaczy, jak prawnicze małżeństwo Seskiewiczów, zmuszono do emigracji.
- Mimo że stan wojenny zniesiono, bez przerwy byliśmy śledzeni, a nasze rodziny i znajomych inwigilowano - dodaje Ireneusz Mieczkowski. -
A jednak wygraliśmy, chociaż walka o wolność wymaga zaangażowania i jest kosztowna.
Kosztowna nawet dla tych, którzy tworzyli aparat przemocy, czyli milicjantów, próbujących tworzyć Solidarność w MO: wielu zatrzymano i ukarano za odmowę wykonania rozkazu.
Osiemnastoletniego ucznia Technikum Zawodowego w Marianowie przeraziła w tamtą feralną niedzielę hiobowa wieść o wyprowadzeniu wojska na ulice, internowaniach i braku w telewizji „przysłowiowego Teleranka”.
- Byłem w ponurym nastroju, tak jak wszyscy na porannej mszy w kościele Miłosierdzia Bożego w Łomży – opowiada dziś, po 30 latach, poseł Lech Antoni Kołakowski. - Przepełniało nas uczucie wielkiej troski i obawa o losy Ojczyzny. Do dziś brzmią mi przejmująco słowa suplikacji: „Od powietrza, głodu, ognia i wojny zachowaj nas, Panie.” -
Mirosław R. DerewońkoZdjęcia i plakaty ze zbiorów prywatnych Artura Filipkowskiego
Komentarze