Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
poniedziałek, 23 grudnia 2024 18:24
Reklama

Rozpoczęły się zdjęcia do filmu "Człowieczy los" - FOTO

Wczoraj w Skansenie w Nowogrodzie rozpoczęły się zdjęcia do filmu "Człowieczy los" w reżyserii Marka Lechowicza. Film będzie opowiadać o polskich dzieciach wywiezionych na Sybir. Wkrótce reportaż telewizyjny z planu zdjęciowego.

Syberiada łomżyńska

Pastoj, ruki w wierch!! Sabieraj z wiesciami!”– wykrzykuje do zebranych w izbie, zaspanych postaci, pan Zbigniew Dobkowski, na planie filmu „Człowieczy los” odgrywający mroczną rolę komisarza NKWD.

Reżyser i scenarzysta fabularyzowanego dokumentu, oraz łomżanin Marek Lechowicz wydaje spokojne polecenia grupom rekonstrukcyjnym, operatorom kamery, rzeczowo zarządza scenicznymi emocjami. Wszystko jest tu tylko grą, ale grą, która otwiera drzwi do licznych wspomnień.

10 lutego 1940 roku był dniem zimnym i złowrogim. 30-stopniowy mróz sprawiał, że ludzie poszukiwali schronienia w domowej ciszy, w bezpieczeństwie czterech ścian odgradzających ich od wojennej zawieruchy. Wojna jednak wkracza zawsze brutalnie, głucha na potrzebę odpoczynku i świętego spokoju zwykłych ludzi. Wkracza w momentach najbardziej intymnych, gdy poszukujemy snu, uścisku ukochanej osoby… Tak stało się i wówczas, leniwy bezruch został bezwzględnie przerwany. Do licznych domów wdarli się uzbrojeni NKWDziści i sowieccy żołnierze, a ich ogorzałe od samogonu twarze zdradzały tępą zaciekłość. Dla mieszkańców Łomży i okolic rozpoczęła się droga na „nieludzką ziemię”.

–Miałam wtedy 8 lat.. Niewiele jeszcze rozumiałam, ale dobrze zapamiętałam tamte obrazy. Mieszkaliśmy niedaleko Jedwabnego i Janczewka. Pewnego dnia Sowieci przyjechali po rodzinę Rocha Kozłowskiego. Roch działał w Narodowej Demokracji, przeczuł nadchodzące niebezpieczeństwo i zbiegł z domu. Ale jego bliscy, syn Roszek i reszta zostali wywiezieni na Sybir. Dla Sowietów nie było różnicy: dorosły, kobieta czy dziecko. Zapakowali na dwa wozy wszystkich. Ja wtedy, razem z chrzestną Roszka, obserwowałyśmy przejeżdżających z rowu. Moja opiekunka zdążyła jeszcze wrzucić zesłańcom pod zapakowaną na wóz pierzynę ser. Szybko, żeby nie zauważyli tego sowieccy żołnierze. Pani wie, taki ser, co się go kiedyś robiło przygniatając kamieniami – opowiada mi pani Teresa z domu Giedrowicz.

Słucham tej starszej, ciepłej kobiety i myślę o małym Roszku, który na syberyjskiej ziemi zjada rzucony w strachu polski kawałek sera.

To rekonstrukcja, ale boli.

Na planie filmu „Człowieczy los” czuć już tylko odległe echo tamtejszej zawieruchy, nawet pogoda jest bardziej przychylna ludziom i zwierzętom, lekki mróz nie ścina powietrza, nie szczypie w policzki, nie drażni boleśnie gardła. Na terenie Skansenu Kurpiowskiego w Nowogrodzie w sobotni wieczór - jak w opowieści pani Teresy - są Sowieci, walonki, okrzyki, wystrzały z broni, rżenie wprzęgniętego w wóz konia. Stłoczeni w półmroku kurpiowskiej chaty statyści i ciekawscy z pogodną twarzą, rozluźnieni śledzą wzrokiem rozgrywające się sceny. Prawie każdy obserwator i aktor, nawet jeśli początkowo wydawał mi się kimś zupełnie przypadkowym, przyszedł tu z dramatem własnym, rodziny lub sąsiada…

Pani Teresa wskazuje siedzącego w izbie „komandira”: – Ten wygląda podobnie do sowietów, zupełnie jak oni, wszystko mi się przypomina.

Podążam za spojrzeniem pani Teresy i podchodzę do Zbigniewa Dobkowskiego, szefa Grupy Rekonstrukcji Historycznej 33 Pułku Piechoty Strzelców Kurpiowskich z Łomży.

–Nie jest łatwo nosić ten mundur, moją rodzinę wywieźli na Syberię. Ziemskie szczątki wielu krewniaków spoczęły w Kazachstanie. Dziś przypadła mi niewdzięczna rola, trzeba ją jednak dobrze zagrać. Pierwszy i ostatni raz w życiu włożyłem mundur sowiecki, on naprawdę parzy. Żona też miała zagrać w filmie, jednak syn dostał nagle 39-stopniowej gorączki, ktoś musiał z nim zostać. Najlepiej czuję się w mundurze polskiego oficera z 39 roku - mówi pan Zbigniew, a po chwili snuje wyraźnie wzruszony liczne rodzinne opowieści o wojnie i syberyjskiej tułaczce. Im dłużej opowiada tym bardziej wypada z ponurej roli czerwonoarmisty.

Pan Maciej Markowski przybył na plan filmowy z kolegą. Oni także żle się czują w sowieckich mundurach. Nic dziwnego, obydwaj są z Grupy Rekonstrukcji Szkoły Podoficerskiej KOP w Osowcu-Twierdzy. Żołnierze KOP-u, to była twarda formacja, patrioci szczególnie znienawidzeni przez sowietów, bo obyci w walkach z bolszewikami w 1920 roku.

W panu Macieju odżywają liczne rodzinne wspomnienia, wtórują mu zaangażowane w filmową rekonstrukcję panie Krystyna i Helena z Koła Gospodyń Wiejskich w Mątwicy. Wszystkie barwne zdania zlewają się w jeden dźwięk, to jak pogłos cierpliwej modlitwy, ci którzy mi opowiadają wiedzą dobrze, że „trzeba dać świadectwo”. Słyszę z każdej strony: Syberia, wujek, babcia, sąsiad, dziadek, brat dziadka.....

Nadzieja przychodzi latem

Pewna nadzieja dla zesłanych nadeszła w lipcu 41 roku wraz z układem Sikorki-Majski. Zesłańców objęła amnestia i masowo zgłaszali się do punktów werbunkowych armii gen. Władysława Andersa. Pół roku później Stalin wydał zgodę, by z Związku Sowieckiego wyjechały także polskie sieroty.

–Liczni ochotnicy rozpoczęli gorączkowe poszukiwania ocalałych, małych rodaków. Udział w tym przedsięwzięciu miała nawet polska piosenkarka Hanka Ordonówna oraz jej mąż hrabia Michał Tyszkiewicz. Przy granicy z Iranem utworzono wtedy sierociniec, do którego trafiały polskie dzieci. Dzięki zabiegom konsula generalnego Rzeczypospolitej Polskiej Kazimierza Wodzickiego i jego małżonki Marii w 44 roku władze Nowej Zelandii zdecydowały się przygarnąć grupę ponad 700 dzieci. Nazwano je „dziećmi z Pahiatua” od nazwy miejscowości, w której roztoczono nad nimi opiekę. Na planie mojego filmu rzeczywistość historyczna przemiesza się z rzeczywistością ludzkich emocji. Pochodzący z Kupisk Starych Piotr Aulich spotka się po latach rozłąki z pozostałą w Nowej Zelandii siostrą Henryką. - mówi reżyser filmu Marek Lechowicz.

Pan Marek jest najbardziej zajętą osobą na planie zdjęciowym. Pozostawiam go zatem jego pracy i ponownie podążam szukać opowieści rozbrzmiewających za kulisami.

Noc robi się coraz bardziej ciemna i ziarnista. Minęło już kilka godzin wytężonej pracy. Na planie zdjęciowym w skansenie im. Adama Chętnika następuje chwilowe rozluźnienie. Inny Adam Chętnik, daleki potomek założyciela muzeum na wolnym powietrzu, poprawia starannie buty. Są to oryginalne polskie oficerki.

–Od czeladnika z Mątwicy z 37 roku, kożuch jest po dziadku, a spodnie od pani Dziekońskiej z Nowogrodu - lustruje swój przyodziewek pan Adam grający polskiego zesłańca. – Brat mojego dziadka, Czesław Chętnik był „dzieckiem Andersa”, z armią generała przedostał się do Anglii. Dwa razy odwiedził Polskę, ostatni raz w 2011 roku. Spisał dzieje wojny widziane oczami zesłańca. Jego wspomnienia zostały przetłumaczone na język polski i może zostaną nawet kiedyś opublikowane - dodaje pan Adam z Grupy Rekonstrukcji Historycznej działającej przy Ochotniczej Straży Pożarnej w Mątwicy, a mimochodem dorzuca: – Będę próbował uciec z transportu i chyba polegnę w tej scenie....

Wkrótce reportaż video z planu zdjeciowego.

 

Na planie zdjęciowym była Jolanta Święszkowska













fot. Karol Babiel


Podziel się
Oceń

Komentarze

Reklama