– Wystarczy spojrzeć na zdjęcia z czasów międzywojennych by zobaczyć jak wyglądał Stary Rynek, wypełniony handlującymi ludźmi, będący miejscem spotkań, społecznych interakcji. Powrotu do tych czasów nie ma, ale możemy do tego okresu swobodnie nawiązywać – mówi Ewa Sznejder z urzędu miejskiego w Łomży.
W sobotnie przedpołudnie na Starym Rynku w Łomży czas się zapętlił. Dzień targowy. Wokół placu rozstawione stragany z rękodziełem, sztuką i regionalnymi wyrobami. Znajdzie się coś dla duszy i ciała. Sceneria inna niż na zdjęciach z międzywojnia, nie ma furmanek, woziwodów, świeżo oprawionego drobiu i ryb, ale tworzy się społeczny klimat zbliżający ludzi.
– To świetna inicjatywa, jest miła atmosfera, ciekawe wyroby i do tego pieczołowicie wykonane – twierdzi Ania, która na jarmark przyszła z siedmioletnią córką. Zuzia podąża szlakiem swoich konsumenckich upodobań i podchodzi do straganu z lalkami, jej oczy szeroko się otwierają na widok kolorowych kukiełek: – Bardzo mi się podobają – mówi nieśmiało dziewczynka, a obok niej ustawia się długa kolejka rodziców z dziećmi. Stojąca obok Ola dorzuca rezolutnie: – Fajne, bo ręcznie szyte.
Lalki kosztują pomiędzy 15 a 80 złotych, cena nie jest wygórowana biorąc pod uwagę nakład i staranność pracy.
– Duże lalkę szyję jeden dzień, czasem dłużej, wszystko zależy czy posiadam spójną koncepcję, gotowy projekt w wyobraźni – mówi Janina Nowacka z Legionowa.
Wyobraźni pani Janinie można pozazdrościć: każda lalka jest inna, ich stroje to rewia mody i jest w kukiełkach niesamowita naturalność, miękkość materiału, lekkość wykończenia. Wszystko to sprawia, że rodzice i dzieci mogą odetchnąć od plastikowej tandety, seryjnie produkowanych zabawek.
– Zaczęło się od mojej wnuczki, pierwsza lalka była dla niej – wspomina Janina. – Przez trzydzieści pięć lat pracowałam jako poligraf i nareszcie mogą robić to, co lubię. Mam uzdolnione córki, które mi bardzo pomagają w pracy nad kukiełkami.
Niedaleko „Szmaciankowego Domu” podziwiać możemy słoneczne, akrylowe i olejne pejzaże. Dziś jednak pogoda nie sprzyja malarce Katarzynie Kostrzebie. Często kropi deszcz. Po chwili wychodzi słońce, ale tylko na kilkanaście minut. Obrazy trzeba nieustannie odkrywać i przykrywać folią, żeby nie uległy zniszczeniu.
– Maluję hobbystycznie, wystawiam swoje prace w Galerii N. Płócien jest coraz więcej. Staram się je sprzedawać. Dzięki temu mogę zarobić na sztalugi, pędzle, farby, blejtramy. – mówi malarka z Jedwabnego.
Piwo spod Grunwaldu
Kapryśna pogoda nie odstraszyła mieszkańców Łomży, gdy zaczyna padać ukrywają się przed deszczem pod filarami pobliskich kamieniczek. Wystarczy jednak, że na chwilę wyjdzie słońce i zaraz robi się gwarno na placu. W tle rozmów i handlowej wymiany słychać przyśpiewki kurpiowskiej kapeli. Największą popularnością cieszy się to, co pociągało i naszych słowiańskich przodków – jadło oraz trunki.
– Piwa niepasteryzowane, niefiltrowane, smakowe, miodowe, karmelowe, tradycyjne jasne. – objaśnia ofertę Paweł Dębski, pracownik małego, rodzinnego browaru z Ławska. – Nasze piwo wspierało polski oręż w bitwie pod Grunwaldem. Robimy alkohol w oparciu o „odgrzebane” receptury jeszcze z czasów, gdy Ławsk zdobywał prawa miejskie.
Pan Paweł w atmosferze żartu opisuje zebranym klientom etos polskiego rycerstwa: – Leszek Biały na apel papieża Honoriusza III o wyruszenie na krucjatę odmówił, gdyż jego żołądek nie trawił innego trunku niż piwo i miód. Gdyby nie zamiłowanie do piwa Jerozolima do dziś byłaby nasza.
„Złożony chorobą, popłynąć do Ziemi Świętej nie mogę, zwłaszcza iż z powodu przypadłości w naturę ciała wymierzonej, ani piwa, ani prostej wody pić nie mogę, przyzwyczajonym tylko piwo, względnie miód pić” – napisał w liście do papieża polski książe.
„Niczego mi, proszę pana, tak nie żal jak porcelany”
Im bardziej cywilizacja podąża w kierunku standaryzacji i masowej produkcji, tym większa narasta w ludziach tęsknota za ręcznie wykończonymi, naturalnymi przedmiotami, za drewnem, lnem, gliną. Tęsknota ta obarczona jest pewnym paradoksem, który doskonale wyraża niemieckie przysłowie: „każdy chce powrócić do natury, o ile można do niej dojechać samochodem”. Poszukujemy jak najłatwiejszego dostępu do dóbr kultury, świata przyrody, rękodzieła. Niemiecka maksyma nie zawsze ma jednak zastosowanie, drugi człon powiedzonka zawodzi w przypadku dyskusji o ożywieniu łomżyńskiej starówki. Przepychanki słowne trwają od lat, a w ostatnim czasie koncentrują się na problematyce „braku miejsc parkingowych”. Jarmark Rozmaitości pokazał, że brak parkingów nie odstraszył mieszkańców przed przybyciem. Wystarczył pomysł, nawiązanie do tradycji kulinarnych i rękodzielniczych. Potrzebowaliśmy „porcelany”, o której w jednym z wierszy pisał Czesław Miłosz. Nawet, jeśli w natłoku codziennych zdarzeń nie zastanawiamy się nad tym, to podświadomie szukamy twórczości. Czasem zapamiętane obrazy z lat dzieciństwa sprawiają, że ręcznie wykonane misy, filiżanki, dzbanki przypominają te, które widzieliśmy w domu babci i dziadka. Na cale szczęście naszą wyobraźnię kształtuje nie tylko kultura seryjnej produkcji, popularna „chińszczyzna”, ale także efemeryczne obrazy utrwalone w pamięci, na kliszach zdjęć, czy wreszcie we wspomnieniach ludzi starszych. Tęsknimy za przeszłością, dobrami kultury, „porcelaną”, jak Miłosz. Może to właśnie twórczość stanie się panaceum na bolączki związane z ożywieniem łomżyńskiej starówki. Taki lek, zaaplikowany sprawnie, postawiłby na nogi nie tylko miejscowych i przyjezdnych rękodzielników, ale też ożywiłby lokalną społeczność, a okolicznym handlarzom dał impuls do poszukiwania nowej recepty na sukces. Nie zawsze strategia: „kupię tanio, sprzedam drogo” skutkuje. Nowe twory w postaci sieci handlowych odebrały klientów właścicielom sklepów wokół starówki. Przełamać ten impas może rękodzieło, nawiązanie do tradycji, zamiłowanie do regionalnej kuchni, poszukiwanie towarów ekologicznych, zdrowych, niszowych. Na tym polu nie istnieje konkurencja wielkich obiektów handlowych.
– Jarmark zorganizowano by dać upust osobom tworzącym i potrzebującym twórczości. – mówi Adam Twardowski z fundacji „Czas Lokalny”. – Sprzedajemy z Ewą gliniane wyroby i organizujemy warsztaty dla osób chcących nauczyć się pracy na kole garncarskim oraz lepienia w glinie.
Efektem pracy Adama Twardowskiego i Ewy Skłodowskiej są ozdobne figurki i piękne naczynia użytkowe, wypalane na różne sposoby: misy, kubki, wazy, czajniczki, nawet „kruche” filiżanki.
– Wykonanie tych przedmiotów wymaga odrobiny sprawności manualnej i zapału – mówi Adam. – Osoby zainteresowane warsztatami w glinie mogą do mnie pisać na adres [email protected].
Co dalej?
Lalkarka Janina Nowacka zapewnia, że na następny Jarmark Rozmaitości też przyjedzie:
– Opłacało się, moje kukiełki cieszyły się ogromną popularnością. Nawet kapryśna pogoda nie odstraszyła mieszkańców przed zakupami. Jerzy Lipiński z urzędu miejskiego powiedział mi, że będą kolejne imprezy tego typu, cykliczne.
– Ludzie poszukują rękodzieła, tradycyjnych smaków, a na co dzień tego nie znajdują. Postanowiliśmy im to zapewnić. To pierwsza taka impreza, będą kolejne. – mówi Ewa Sznejder, doradca prezydenta Łomży.
Jarmark Rozmaitości zorganizował Urząd Miejski w Łomży. Na Starym Rynku w godzinach pomiędzy 11.00 a 17.00 rozstawiło swoje stoiska około trzydziestu miłośników rękodzieła, sztuki i staropolskiej biesiady.
Jolanta Święszkowska
Komentarze