Z profesor nauk humanistycznych Józefiną Hrynkiewicz, posłanką PiS, rozmawia Jolanta Święszkowska
Czym skutkuje brak w polskich miastach prowincjonalnych poważnych ośrodków kształcenia humanistycznego?
Józefina Hrynkiewicz: Kadra naukowa w mniejszych ośrodkach naukowych - mowa o kształceniu wyższym - jest często importowana. Dopóki małe ośrodki nie będą miały własnych elit intelektualnych, będą funkcjonować wadliwie. Problem jest systemowy, bo mniejsze ośrodki akademickie nie mogą kształcić własnych specjalistów wyższego szczebla, nie mają prawa do nadawania tytułów doktorskich. Wywołuje to podział na uczelnie lepsze i gorsze, jedne kształcą elity intelektualne i prowadzą badania, drugie trwają w niezmienionej postaci, w stagnacji. Wyjazd z Łomży do Warszawy za edukacją jest niedostępny dla większości osób. O tym też musimy pamiętać, dlatego szkoły w mniejszych miastach powinny zostać wzmocnione, ale administracji rządowej na tym zupełnie nie zależy. Polska B osłabiana jest w potencjale edukacyjnym, społecznym i gospodarczym. Dochodzi też do negatywnego zjawiska wysysania najzdolniejszych osób z prowincji, muszą one emigrować zarówno w poszukiwaniu satysfakcjonującej edukacji jak i spełniającej ich oczekiwania pracy. Widzę też narastającą różnicę w wiedzy studentów, którzy do mnie trafiają. Ci z terenów niedomagających gospodarczo, mają spore zaległości. Zdolna młodzież jest w stanie nadrobić braki, pozostali są skazani - ze względu na peryferyjność pochodzenia - na degradację społeczną, ponoszą życiową porażkę. Klęskę ponosi też polskie państwo, które w czasach transformacji najbardziej nonszalancko odnosi się do ludzi młodych. Ofiarą naszej transformacji jest młode pokolenie, najlepiej wykształcone, ale nie mogące odnaleźć się na rynku pracy. Nigdy w kraju nie było tak dobrze wykształconego pokolenia młodych ludzi, ale jest to jednocześnie pokolenie straconych szans. Nie mają szans na kupienie mieszkania, założenie rodziny, i w efekcie ci, którzy mają choć trochę rozumu uciekają z Polski. Około 2,5 mln. Polaków na trwałe wyjechało z kraju - to tak jakby przez pięć albo sześć lat w Polsce nie urodziło się ani jedno dziecko.
Zygmunt Bauman stwierdził, że obecne pokolenie ludzi młodych będzie pierwszym pokoleniem powojennym spadającym z drabiny społecznego awansu. Czym grozi takie zjawisko?
J.H: Zjawisko to już ma miejsce. Pozycja społeczna, materialna i zawodowa ludzi młodych jest często niższa niż ich rodziców. Można to oczywiście różnie tłumaczyć, awans zawodowy nigdy nie idzie po linii prostej w górę, bywa z tym różnie, w przeszłości też mieliśmy różne sytuacje. Teraz spotykamy się jednak ze zjawiskiem szerszym, degradacją całego pokolenia urodzonego w końcówce lat siedemdziesiątych i w latach osiemdziesiątych. Tego dramatu nie uświadamiamy sobie, nie widzimy problemu, bo każdy zabiega o własne sprawy. Nikt nie chce spojrzeć dalej. Czy pani wie, że w pokoleniu obecnych trzydziestolatków na czworo dziadków będzie przypadał tylko jeden wnuk. A ilu wnuków miała pani babcia?
Jedenaścioro... Inne wyliczenia sugerują, że co trzecia Polka z „pokolenia straconych szans” nie urodziła i nie urodzi nigdy dziecka.
J.H: To także kwestia popkultury, mówimy wiele o wychowaniu seksualnym, a w zupełności pomijana jest kwestia wychowania do prokreacji. Ludzie czytają kolorowe czasopisma i myślą, że mogą mieć dzieci kiedy chcą i ile chcą, a to nie prawda, bo istnieją biologiczne predyspozycje i ograniczenia. Badania amerykańskie prezentowane kilka lat temu na światowej konferencji demograficznej wykazały, że organizm kobiety jest zdolny do wydania na świat dzieci tylko w określonym czasie. Trzeba to ludziom młodym tłumaczyć, a z drugiej strony tworzyć warunki by młodzi mieli zapewnione fundamenty ekonomiczne do zakładania rodziny. O te dwa aspekty kompletnie nie zabiegamy. Budujemy drogi i stadiony, nie dbając o to, co się z tą infrastrukturą techniczną stanie, komu będzie służyć. Kilka dni temu byłam we Włocławku, w środku miasta powstaje tam stadion. Rozmawiałam z taksówkarzem, który mi tłumaczył, że młodzi nie mają pracy i wyjeżdżają. Powiedziałam kierowcy, że właśnie na tym stadionie już za paręnaście lat władza miejska będzie wydawała raz dziennie zupę emerytom, których dochód miesięczny będzie wynosił zaledwie po sześćset złotych. Takie będzie przeznaczenie tego stadionu, ale my nie chcemy spojrzeć w głąb problemów, które już teraz są widoczne.
Jak zmienić sytuację?
J.H: Powinniśmy być świadomymi obywatelami, przewidywać skutki naszych decyzji. Po raz pierwszy jestem posłanką i krew w żyłach mrożą mi sejmowe komunikaty. Ostatnio usłyszałam z mównicy, że bezrobocie w roku 2014 będzie na tym samym poziomie co w roku bieżącym. Tym którzy głoszą te prognozy i je przyjmują jak konieczność dziejową, mówię: nie macie sumienia, bo następne 150 lub nawet 200 tysięcy młodych ucieknie z Polski.
Można zmienić te negatywne trendy na poziomie administracji państwowej?
J.H: Można zmienić rzeczywistość na poziomie politycznym. Wymaga to zrozumienia tego w jakiej jesteśmy sytuacji, chęci dokonania zmiany. Warto też przemówić do indywidualnego obywatela, każdy powinien rozumieć na czym polegają jego interesy, na przykład jakie są interesy ludzi z Łomży. Mieszkańcy Pisza, gdzie jest 32 proc. bezrobocie, Szydłowca, gdzie bez pracy jest 36 proc. ludzi, powinni pytać polityków ze swojego regionu co dla nich robią.
Może należy zmienić ordynację wyborczą, by politycy byli bardziej odpowiedzialni przed wyborcami?
J.H: Już obecna ordynacja stwarza możliwość rozliczania polityków, możemy pójść do posłów, których wybieraliśmy i spytać się co zrobili dla naszej gminy, miasta, regionu. Nie robimy tego, niestety. Dlatego potem nikogo nie dziwi, że w Komisji Polityki Społecznej, dwóch niepełnosprawnych posłów, Sławomir Piechota i Marek Plura, podejmują decyzje przeciwko środowisku osób niepełnosprawnych, przy ich obecności wprowadza się kiepskie prawo dyskryminujące niepełnosprawnych, ogranicza się środki na aktywizację zawodową niepełnosprawnych i zabiera się sto milionów złotych rodzinom, które opiekują się niepełnosprawnymi bliskimi.
Jesteśmy krajem drobnych przedsiębiorców i usługodawców, z mapy Polski zniknęły duże zakłady pracy, posiadające silne związki zawodowe. Czym to skutkuje?
J.H: Wygrywają kraje takie jak Niemcy i Francja, posiadające rozwinięty przemysł i szereg uregulowań prawnych chroniących ten sektor gospodarki. Dlatego w Niemczech bezrobocie jest na poziomie 6 proc. W Polsce likwidowano bez mrugnięcia okiem zdobycze całych pokoleń, np. wybudowane po wojnie zakłady pracy. Dlaczego zamykano zakłady bawełniane, czy po to żeby otworzyć się na import chińskich towarów? Od dwudziestu lat w Polsce restrukturyzacją nazywane są nie zmiany w systemie pracy i produkcji, ale zwolnienia grupowe.
Dziękuję za rozmowę.
Komentarze