Tygodnik Narew: Jak zaczęła się Pana przygoda z kolarstwem górskim i czemu wybrał Pan akurat tę dyscyplinę sportu?
Krzysztof Serafiński: Rower towarzyszył mi od dzieciństwa i ta "przyjaźń" trwała mniej więcej do pierwszej klasy szkoły średniej. Były to przeważnie jazdy rekreacyjne, nigdy nie myślałem o startach w zawodach, zresztą nie słyszałem, aby w Łomży były takie wyścigi organizowane. W pierwszej klasie szkoły średniej uległem wypadkowi. Na skrzyżowaniu samochód wymusił pierwszeństwo. Uderzyłem w maskę, przeleciałem nad autem i upadłem na drugim pasie jezdni. Na szczęście nic poważnego się nie stało, chociaż dość długo odczuwałem skutki potłuczeń. Od tego czasu odstawiłem rower na kilkanaście lat. Zająłem się sportami siłowymi, trenowałem trójbój siłowy. Powrót na rower nastąpił z prozaicznego powodu: chciałem zrzucić kilka kilogramów wagi. Zacząłem treningi po 30 km codziennie rano. Przez miesiąc nic się nie działo a potem zaczęła się błyskawiczna redukcja wagi i ponowna fascynacja rowerem. Chyba po roku dowiedziałem się o organizowanym w Łomży etapie Maratonów Kresowych. Jest to cykl amatorskich zawodów mtb organizowanych co roku na terenie regionu podlaskiego.Poziom zawodów jest bardzo wysoki, trasy są czasami bardzo ciężkie, jak np. w Suwałkach gdzie profil trasy przypomina zawody organizowane w górach. Postanowiłem wystartować na dystansie 65km po trasie biegnącej na terenie lasu giełczyńskiego. Trasę przejechałem kończąc wyścig gdzieś w drugiej połowie stawki... i tak się zaczęło.Dlaczego rower...? Jest to sport, w którym od kilku lat nie miałem ani jednej kontuzji wykluczającej mnie z treningu. Poza tym aktywność ta utrzymuje organizm w znakomitej kondycji i wyglądzie. Daje niesamowitą radość ruchu na świeżym powietrzu. Trenuję zarówno na rowerze szosowym jak i górskim, jednak ze względu na przewagę wyścigów mtb, rower górski jest priorytetem.
Czym dla Pana jest kolarstwo górskie - hobby, pasją, sposobem na życie, a może źródłem zarobku?
Kolarstwo to bardziej pasja i sposób na życie. Mam 37 lat, więc nie ma tu mowy o zarabianiu, a dużą pomocą jest właśnie pokrycie kosztów udziału w zawodach, które gwarantuje klub. W tym roku miałem szczęście, że każdy wyścig ukończyłem bez kraksy i sprzęt praktycznie bez usterek dowoził mnie na metę. Jednak nie zawsze tak jest. Maratony to przede wszystkim poznanie samego siebie, swoich słabości i stawianie sobie kolejnych wyzwań. Nie trzeba każdego startu kończyć na podium żeby wygrywać. Jeśli tak by nie było nie startowałoby ponad 500 zawodników. Jak ktoś kiedyś powiedział: "Kolarstwo to jedna z najtrudniejszych dyscyplin sportu. Nawet najgorszy kolarz jest wciąż wybitnym sportowcem."
Czy to jest sport dla wszystkich czy jednak elitarny?
Oczywiście że dla wszystkich, dla każdego, kto jeździ systematycznie. Widzę na trasach maratonów cały przekrój osób. Od osoby o sylwetce wyczynowca do pana z brzuszkiem - wszyscy czerpią ogromną radość z jazdy. Amatorskie wyścigi to impreza dla całej rodziny. Przed głównym startem jest wyścig dla najmłodszych, w którym można pojechać ze swoim dzieckiem dopingując je po trasie i samemu robiąc rozgrzewkę.
Czy ktoś, kto chce uprawiać kolarstwo górskie musi mieć jakieś specjalne predyspozycje?
W tym sporcie liczy się przede wszystkim systematyczność treningów. Trzeba wyjeździć swoje kilometry, aby być w minimalnym stopniu przygotowanym do maratonu. To jest zupełnie inna jazda niż przejażdżka po lesie ze znajomymi. Osiągamy tętno, którego nie uzyskuje się na treningu. Prędkości również są dużo większe. Trzeba być maksymalnie skupionym i walczyć. Poza tym sprawny rower. Na poziomie amatorskim naprawdę potrzeba tylko trochę chęci, nic więcej.
Czy jest jakaś nieformalna grupa kolarzy górskich w Łomży, czy jeździ Pan sam?
W Łomży nie ma żadnej grupy tego typu. Najczęściej umawiamy się korzystając z facebooka na wspólne treningi. Częstym miejsce zbiórki jest parking przy budynku spółdzielni mieszkaniowej Perspektywa, godzinę podajemy na facebooku.
Czemu zdecydował się Pan na występy w grupie kolarskiej z Ostrołęki?
Jeżdżąc na maratony poznałem ludzi z Ostrołęki, którzy akurat zakładali klub kolarski. Znali moje zaangażowanie w treningi i coraz lepsze wyniki, więc złożyli mi propozycję przystąpienia do drużyny. Ostrołęka leży dosyć blisko Łomży, więc nie było problemu z dojazdami na zebrania klubu.
Komentarze