Z pochodzącym z Łomży reżyserem Dariuszem Sipowskim rozmawia Jolanta Święszkowska.
W piątej edycji konkursu pod patronatem BBC i Canan na krótki film w języku gaelickim szkockim twój dokument zdobył nagrodę People's Choice Award. Kolejny wyreżyserowany przez ciebie film, tym razem krótkometrażowa fabuła, ponownie bierze udział w tym konkursie. Opowiedz o swoim drugim dziele, o jego zawartości treściowej, inspiracjach. Skąd pomysł na fabułę?
Dariusz Sipowski: Przy realizacji mojego poprzedniego filmu „Blas a' Bhruadair” ('Słodkie marzenia') poznałem Alison Lang, szkocką pisarkę pracującą m.in. dla BBC. Bardzo ją polubiłem i zainteresowała mnie jej twórczość, zwłaszcza ciekawy wydał mi się blog 'Sould Searcher', na którym prawie bez komentarza relacjonuje to, co usłyszała na spotkaniach bardzo różnych grup religijnych. Interesujące jest jak ludzie rozmaitych wierzeń pragną transcendencji i doszukują się jej w bardzo różnych opisach świata, czasami wręcz tworząc rzeczywistości komiczne i paradoksalne. Umówiliśmy się, że w tym roku razem stworzymy film, Alison napisze scenariusz, a ja zajmę się całą resztą. Scenariusz bardzo się zmieniał podczas naszych spotkań i pierwotna wersja nie przypominała w ogóle tego, co postanowiliśmy nakręcić. To wszystko trwało od lata 2013 roku. Kiedy FilmG ogłosił tegoroczny temat – miłość, sekret, zamiar – wpadła mi w ręce stara szkocka „Ballada o chłopcu i płaszczu”. To opowieść o młodzieńcu, który w prezencie wręcza królowi Arturowi płaszcz, czyli odzienie jakie może nosić tylko kobieta wierna władcy. By być wiernym jakimkolwiek ideałom trzeba w nie wierzyć. By kochać trzeba być przekonanym, że miłość istnieje i wiedzieć co oznacza, wierzyć w jakąś wyższą wartość niż umowa prawna, czy układ partnerski. Nikt przecież nie poświęciłby życia dla papierka. Ludzie jednak postępują w życiu różnie. Zastanawialiśmy się czy można być szczęśliwym nie wierząc w nic ponad to co codziennie, tymczasowe. Chłopiec z ballady, dziecko, które wierzy w ideały, często już obce dorosłym, w to, że dobro zawsze zwycięży i śmierć nie jest końcem, mógł znać na te pytania odpowiedź.
To film o miłości, czy jeszcze o innych fundamentalnych sprawach?
Miłość jest tak szerokim tematem, że dotyka wielu innych fundamentalnych spraw. Zależy czym ona dla nas jest. Dla mnie to jedna z tych kategorii niedefiniowalnych, część naszego stosunku do życia i świata. To przyjęcie pewnej postawy wobec rzeczywistości, przestrzeni w której istniejemy. Możemy założyć, że w świecie są różne obiekty, które do czegoś służą, mają praktyczne zastosowania, czasami się niszczą i trzeba je zastąpić innymi, by wszystko działało jak należy. Można jednak podjąć namysł, czy takie działanie w zamkniętym, widzialnym i wyjaśnionym świecie, to cała prawda o nim. Osobiście jestem przekonany, że nie. W moim filmie Mairi odrzuca Murdo mimo, że była z nim szczęśliwa, była zakochana. Ten wybór jednak wydał jej się wtedy lepszy z jakiś powodów. Nie dostrzegła jednak wszystkiego. Może to i lepiej, że nasze decyzje nie są warunkowane czystym rachunkiem, co lepsze, co bardziej się opłaca, w czym się lepiej ustawimy. Warto zaufać temu czego nie znamy.
Skąd pomysł na kolorystykę filmu, w jaki sposób komponujesz obraz?
To ogromna zasługa Anki Tymińskiej z Edinburgh College of Art, która edytowała film. Sam, po raz kolejny oglądając go, odnajdywałem znaczenia w kolejnych ujęciach, które ona ułożyła w taki, a nie inny sposób. Edycja potrafi być bardzo bolesnym dla reżysera procesem. Musimy często wyrzucić najlepsze ujęcia tylko po to, by całość nabrała sensu. Po bardzo dużych cięciach film ciągle miał ponad 8 minut. Reguły konkursu mówią natomiast o obrazie mającym nie mniej niż 3 minuty i nie więcej niż 5. Anka sprawnie i pracowicie to pocięła i ponownie połączyła, nadała kolory, zgrała wszystko z muzyką i oboje byliśmy zadowoleni z końcowego efektu. Sam bym tego nie potrafił tak dobrze zrobić. Poza tym tworzenie filmu, to próba dotarcia do tej samej historii przez różne, inaczej wyspecjalizowane osoby. Każdy inaczej by go skomponował, choć scenariusz i tzw. story board były ściśle określone. To bardzo miły dla mnie proces, podobnie jak czas już po oddaniu filmu, kiedy każdy przypisuje mu inne znaczenia. Nie ma nic gorszego, nawet najgorsza krytyka, niż obojętność odbiorców.
W poprzednim filmie inspirowałeś się dziełem Krzysztofa Kieślowskiego („Gadające głowy”). Jacy twórcy filmowi są obecnie twoim punktem odniesienia? Nadal przeżywasz inspirację niszowym reżyserem Claude Jutra?
Kiedy przyjmujesz życie na swój sposób to naturalnie lgniesz do ludzi, którzy próbują lub próbowali to robić podobnie. Kieślowski jest mi bardzo bliski, nie tylko w swoich filmach, ale też w wywiadach, w warstwie światopoglądu. Claude Jutra w filmach poruszał tematykę, która i mnie wciąga. Uwielbiam filmy Jean-Luc Godarda, Alana Berlinera, Wernera Herzoga, Leosa Caraxa i wielu innych, często bardzo niezależnych twórców, jak Valerie Melon i jej film 'Inorganica'. Kiedyś Kieślowski powiedział, że przebywając w małej komunistycznej miejscowości w Polsce, widział słonia na ulicy. Nie było możliwe by zwierzę naprawdę tam było, ale Kieślowski do końca był przekonany, że słonia widział. Chciałbym widzieć takie słonie, tam gdzie inni zwykli twierdzić, że wszystko jest już widoczne jak na dłoni.
Jak przebiega ścieżka twojej kariery filmowej, proces twórczy?
Nie robię kariery, na razie staram się pomagać innym i od czasu do czasu nakręcę coś swojego. Nie przynosi to wielkich pieniędzy, czy sławy. Jest bardziej inwestycją na przyszłość, zdobywaniem lepszych warunków na realizację innych filmów. Cieszę się, że tu w Szkocji wiele się dzieje jeśli chodzi o film, zarówno w Glasgow, jak i w Edynburgu. Przyjeżdża wielu twórców z Europy, ale także zza oceanu, bo tu mieli zawsze najbliżej do Europy. Są też twórcy z całego świata. Niedawno, na bardzo kameralny pokaz filmu nakręconego w Indonezji, przez brytyjskiego reżysera, do Glasgow przyjechali tamtejsi aktorzy.
Jestem członkiem, od zeszłego roku, BAFTA (Brytyjska Akademia Sztuk Filmowych i Telewizyjnych). Co do procesu twórczego, to ciągle jeszcze jest dość trudny dla mnie, ze względu na ograniczone możliwości. Cieszę się jednak z tego co mam i że z miesiąca na miesiąc jest coraz lepiej. W tym roku zmieniam szkołę na lepszą, mam nadzieję, że wszystko będzie łatwiejsze od września.
W Szkocji łatwiej spełniać marzenia, realizować twórcze ambicje niż w Polsce lub w Łomży?
Gdyby tak nie było, to pewnie nigdy bym nie wyjechał z kraju. Wcześniej mieszkałem w różnych miejscach w Polsce: Łomży, Warszawie, Gdańsku. Kiedy pierwszy raz przyjechałem do Wielkiej Brytanii, pracowałem w różnych zawodach - od fabryki mięsa w Durham koło Newcastle, przez różne restauracje, po budowy. Tu jednak mam możliwość nie tylko tworzyć, spotykać ludzi z całego świata, ale też rozmawiać o filmie. Ludzie się spotykają, by dzielić się swoimi zainteresowaniami i czasem z takich kameralnych spotkań przy piwie powstają bardzo ambitne projekty. Od jakiegoś czasu bywam na spotkaniach lokalnej grupy filmowej Lock Up Your Daughters. Czytamy swoje scenariusze, dzielimy się tym co u nas. W połowie lutego będzie pokaz mojego filmu w Centrum Sztuki Współczesnej w Glasgow. Nie mogę się doczekać co o nim usłyszę od innych znajomych, często wychowanych w różnych kulturach i tradycjach. Nikt chyba nie zna szkockiego gaelickiego, ale tym bardziej jestem ciekawy jak zrozumieją mój film. Możliwości po wyjeździe z kraju mam o wiele większe i nie wynika to tylko z lepszej dostępności do środków finansowych czy sprzętu, ale też z pewnego otwarcia na ludzi z innych kultur i środowisk. W moim filmie wszyscy aktorzy są profesjonalni. Kirsty MacLaren z plakatu to na przykład jedna z aktorek regularnego i popularnego serialu „River City” w BBC, bardzo tutaj rozpoznawalna. Nie wyobrażam sobie, by któryś z porównywalnie znanych polskich aktorów zdecydował się zagrać w amatorskim filmie, bez obiecanej wcześniej stosownej gaży oczywiście. Kirsty zrobiła to za darmo i pracowało mi się z nią z ogromną przyjemnością. Trzymam kciuki by dostała nagrodę dla najlepszej aktorki podczas zbliżającej się ceremonii. To samo jednak mogę powiedzieć o pozostałych swoich aktorach: Julie Martis, która ma polskie pochodzenie i oryginalnie jej nazwisko brzmiało Marciszewska, oraz Andy Paterson. O wszystkich myślę bardzo ciepło po tym jak nakręciliśmy ten film i mam nadzieję, że to nie ostatnia rzecz, którą razem zrobiliśmy. W Szkocji mam coś, czego mi brakowało w Polsce – święty spokój, czas na zastanowienie się, brak pogoni za przeżyciem i utrzymaniem, brak wyścigu szczurów i wszechobecnej rywalizacji, często nieuczciwej. Tu jak potrzebuję to jadę sobie na szkockie wyspy, w góry. Nie ma mnie kilka dni, czasami tydzień i wracam, by zabrać się do wszystkiego co postanowiłem, że jest najważniejsze, od nowa, a to co głupie i nie warte zachodu - pozostawiam.
Obserwujesz z perspektywy szkockiego podwórka to, co dzieje się w Polsce albo w twojej rodzinnej Łomży? Interesuje cię sytuacja społeczna, polityczna i kulturalna w kraju? Niedawno premier Donald Tusk deklarował, że rok 2014 będzie rokiem powrotów Polaków z zagranicy. Wracasz do kraju?
Oczywiście, że obserwuję i cieszę się, że jak mi się wydaje wiele zmienia się na lepsze, choć niestety chyba nie w Łomży. Ostatnio mój ojciec, przy okazji pogrzebu dziadka na kilka dni przyjechał do naszego miasta. Po powrocie dzielił się ze mną spostrzeżeniami, jak puste się stało. On je pamięta jeszcze pełne gwaru, ludzi nad rzeką, szkół, wycieczek w różne miejsca, różnych, często niechlujnych barów, w których jednak ludzie się spotykali. Powiedział mi teraz, że w Łomży zobaczył więcej ludzi, tylko w czasie kiedy dzieci wracały po szkole do domów. Myślę, że nie ma wypracowanego pomysłu, czym to miasto ma być. Ośrodkiem przemysłowym, studenckim, kulturalnym, sportowym, rolniczym? Aby obrać kierunek potrzebne są odważne decyzje, na które robi się coraz bardziej za późno. A jest wkoło Łomży tyle mniejszych nawet miejscowości, którego słyną z innych rzeczy niż piwo. Podam chociażby przykład przeróżnych znanych w Polsce festiwali w Tykocinie, czy chociażby Międzynarodowy Festiwal Filmów Krótkometrażowych żubrOFFka w Białymstoku. Oczywiście śledzę to co się dzieje w Łomży i widzę wielką pustkę w tym mieście. Ludzie w większości siedzą w domach i żyją „od świąt do świąt niż”, nie chcą tworzyć nowej jakości, angażować się społecznie. Inna sprawa, że pewnie nie mają na to czasu, pieniędzy, albo może i chęci, czy pomysłu na siebie. Ciekawe inicjatywy mają charakter nawet nie sezonowy, ale po prostu sporadyczny. Co do powrotów, to nie znam nikogo z moich znajomych za granicą, kto wraca, choć wielu pewnie by chciało. Znam natomiast coraz to nowych Polaków, którzy planują wyjazd z ojczystego kraju. Nie tylko z takich miast jak Łomża, ale też na przykład z Warszawy. Inna też kwestia dotyczy imigrantów, bo o tych chyba przypominamy sobie tylko przy okazji negatywnych incydentów. Ludzie w Polsce, a zwłaszcza w Łomży muszą zrozumieć, że imigracja jest zawsze korzystna, bez względu czy imigrują do nas obywatele bogatych czy biednych krajów. To od nas zależy, jak ich przyjmiemy i do czego zastana sytuacja ich zmusi. Kto myśli inaczej, musi kompletnie nie znać historii powszechnej. Wielka Brytania w ogromnej mierze jest bogatym i rozwijającym się krajem, dzięki koloniom, a później przybyszom z całego świata. Wydaje mi się, że nie umiemy ani korzystać z ogromnej polskiej emigracji, ani z imigracji. Tu do Szkocji też przyjeżdża wielu Polaków o bardzo różnej przeszłości, czy nawet wątłych kwalifikacjach do jakiejkolwiek pracy. Pobierają mnóstwo benefitów, dostają socjalne mieszkania za darmo, mają niemal wszystkie prawa co tutejsi, choć wielu kombinuje i postępuje nieuczciwie. Obserwuję to nawet na ulicy i czasem jest mi wstyd. Wielka Brytania i jej obywatele w ogólniejszym rozrachunku zawsze wychodzą na tym dobrze, nawet jeśli premier Cameron w ostatnim czasie zmienił zdanie i zaczął używać populizmu. Po rozmowach ze znajomymi Brytyjczykami sądzę, że to będzie jego ostatnia kadencja.
Plany na przyszłość?
Chcę kręcić więcej dobrych filmów. Poza tym trudno powiedzieć gdzie to mnie zaprowadzi. Na pewno od września będę bardziej związany z Edynburgiem niż Glasgow, bo zmieniam szkołę. Jest też co roku kilka festiwali filmowych, na które chciałbym coś przzygotować i myślę, że są ludzie, którzy mi w tym pomogą. Pod koniec lutego kręcimy film, na który znajoma wygrała fundusze państwowe i ma zapewnioną promocję. Może też uda nam się jako grupie przebić gdzieś wyżej, a wtedy i ja będę miał łatwiejszą drogę do kręcenia autorskich filmów.
Zamierzasz kiedyś powrócić do Łomży, fizycznie albo podejmując tematy związane z tym regionem? Chciałbyś w konwencji kina artystycznego opisać nasze niepokoje i „osobliwości”?
Nie wiem za bardzo gdzie będę za kilka lat, a co dopiero dalej. Nigdy jednak nie podchodzę do filmu w ten sposób, że gdzieś konkretnie muszę coś nakręcić chyba, że jest to dokument. By nakręcić coś w Łomży musiałbym tu przyjechać, pożyć trochę w jednak już dla mnie coraz bardziej obcym otoczeniu, porozmawiać z ludźmi. Łomża staje się dla mnie takim samym miejscem, jak każde inne, bardziej odległym, bo tam mnie nie ma. Może jednak to być ciekawe, zobaczyć jak coś się zmieniło, poznać coś od nowa. Myślę, że w Łomży jest wiele „osobliwych” zjawisk i dużo niepokoju egzystencjalnego, sam go przeżywałem kiedyś, tym bardziej podziwiam ludzi, którzy tam na miejscu chodzą z podniesioną głową i starają się robić dobre rzeczy. To o wiele trudniejsze w takim miejscu prowincjonalnym niż w dużym mieście. Nie tylko trudno znaleźć środki, ale przede wszystkim potrzebę i cel by coś robić. Nawet jeśli wielu będzie w nas widziało nie osobowość, ale właśnie osobliwość, to i tak warto działać. Pozdrawiam serdecznie wszystkim moich przyjaciół z Łomży i osoby mi znane, które właśnie takie są. Zawsze będzie miło mi Was spotkać.
Dziękuję za rozmowę.
Komentarze