Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
piątek, 22 listopada 2024 18:09
Reklama

Kino niezależne na Bulwarach

- Pomysł narodził się w ubiegłym roku, chcieliśmy zapewnić mieszkańcom alternatywną formę spędzania czasu wolnego – mówi Joanna Salwa-Anucińska z Fundacji Leonardo, organizatorka przeglądu filmów niezależnych w Łomży.
 Kino niezależne na Bulwarach


- Pomysł narodził się w ubiegłym roku, chcieliśmy zapewnić mieszkańcom alternatywną formę spędzania czasu wolnego – mówi Joanna Salwa-Anucińska z Fundacji Leonardo, organizatorka przeglądu filmów niezależnych w Łomży.

Łomżyńskie Kino Festiwalowe, to trwające od sierpnia do września projekcje niszowych dzieł, które były dotychczas wyświetlane na czterech festiwalach kina offowego: Multimedia Happy End, STOP TRIK, IFF ZOOM ZBLIŻENIA, Polska Animacja.

 Na łomżyńskich Bulwarach odbyły się już dwa pokazy, a będzie ich jeszcze pięć, trzy w sierpniu (15, 22, 29 - godz. 21:00) oraz dwa we wrześniu (5, 6 - godz. 19:00). Festiwal to znakomita okazja, aby dowiedzieć się, co ciekawego dzieje się w młodym kinie oraz porozmawiać z twórcami.  


fotogaleria 

 

 „Jeśli nie możesz czegoś zmienić, śmiej się z tego”

Z autorami filmu „Bobry” Hubertem Gotkowskim i Marcinem Kabajem rozmawia Jolanta Święszkowska.

Na chleb zarabiacie w dość konwencjonalny sposób, Marcin jest projektantem wnętrz biurowych, Hubert – prowadzi firmę zajmującą się produkcją filmową. A czy marzy się Wam kariera analogiczna do tej, która stała się udziałem Wojciech Smarzowskiego? Zaczął od kręcenia reklam, komercji, a później przyszedł czas na filmy, które mają sporą moc socjologicznego opisu rzeczywistości i cieszą się jednocześnie dużą popularnością.

Hubert Gotkowski: Chcemy robić filmy za normalne, poważne pieniądze, filmy mainstreamowe. Myślę, że rzeczywistość zmierza powoli w tym kierunku. Ludzie często nas pytają, dlaczego robimy kino niezależne, zawsze w takich sytuacjach tłumaczymy, że nie jest to nasz wybór, ale nauka. Zdobywamy doświadczenie, które w przyszłości zaprocentuje wysokobudżetowym filmem.

 Zamierzacie dożywotnio działać w duecie reżyserskim?

Marcin Kabaj: Mam zamiar kręcić filmy dopóki Hubert też będzie chciał to robić.

Hubert: Marcin jest fajnym uzupełnieniem moich pomysłów i trudno byłoby z niego zrezygnować.

Film „Bobry” przesiąknięty jest groteską, ironią i gdybym miała go do czegoś w kulturze przyrównać, to na myśl przychodzi mi literatura absurdu, w której oczyszczenie osiągamy poprzez śmiech z czegoś, co umownie możemy nazwać ułomną kondycją ludzką.

 Marcin: Masz rację, z tym, że sama sytuacja fabularna nie jest wypadkową przeczytanych książek, to raczej nasze prywatne, intuicyjne podejście do życia i rzeczywistości, które opiera się na konkluzji – jeśli nie możesz czegoś zmienić, śmiej się z tego. Ironia w gruncie rzeczy dotyka, boli ludzi i jeśli widzą w filmie coś ironicznego na własny temat, to się nad tym faktem zatrzymują na dłużej. Ironia przykuwa uwagę, trudno ją zignorować.

 Łomża, w której się dziś znaleźliście to miasto dość przegrane, bez niezależnej sceny artystycznej, bez wyraźnie zarysowanej kontrkultury. To miejsce, w którym młodym ludziom trudno aspirować do czegoś więcej niż doraźne utrzymanie się na powierzchni aktywności zawodowej. W takich średnich miastach, z sporym bezrobociem, wasz film działa trochę jak zwierciadło, można się w nim przeglądać.

 Hubert: Obraz jest uniwersalny i każdy może w nim znaleźć odbicie jakiejś cechy czy sytuacji, którą zna osobiście. Czy to jest Łomża, Wrocław, czy Poznań, czy Nowy Jork, warunki gry są podobne. Chcieliśmy żeby nasz film był osadzony w przestrzeni nieokreślonej, z której każdy będzie czerpał dla siebie – niektórzy przy piwie pośmieją się z komedyjki, inni dostrzegą jakiś poważny problem.

Marcin: Mówisz o sytuacji w Łomży, a nam w gruncie rzeczy zależy na tym żeby mieszkańcy tego miasta zobaczyli, że problemy, które ich dotykają są takie same w innych miastach. Bezrobocie jest nie tylko w Łomży, jest w Rzeszowie i w całej Polsce.

Hubert: Wszyscy zwracają uwagę, że film jest kręcony w Polsce C, a ja się zastanawiam, czy my idąc do kina naprawdę chcemy oglądać szklane wieżowce, panów w eleganckich garniturach, panie wymalowane, które piją drinka z koleżankami. Czy to jest prawdziwe życie? Ludzie widzą nasz film, który został nakręcony nie pomiędzy szklanymi wieżowcami, w zupełnie innym otoczeniu,  i pytają: a dlaczego Polska C, co nam chcecie powiedzieć? A naszym zdaniem szklane domy, pozowanie, mizdrzenie się, to jest właśnie coś nienormalnego, o co powinniśmy pytać – dlaczego, dla kogo to jest?

 A może was odbiorcy nie tyle pytają, co chcecie powiedzieć o Polsce C, ale chcą się dowiedzieć czy jesteście głosem młodego pokolenia? Wasz film jest przesiąknięty muzyką punkowa, kontrkulturową. Ale czy kontrkultura nadal istnieje, czy raczej w sferze wyobrażeń młodych ludzi pozostały tylko moda i szklane domy?

 Hubert: Teraz młodzież chyba nawet nie wie, czym jest kontrkultura…..

 Marcin: W latach 90. chodziłem regularnie na koncerty punkowe, sale pękały w szwach. Dziś w Rzeszowie przychodzi kilkanaście osób. Hubert mówił o szklanych wieżowcach, ale problem jest trochę inny. W Polsce albo kręci się filmy o nowobogackich, albo mocno przesadzone egzystencjalne dramaty. W rezultacie mamy wybór, albo oglądamy bogatych warszawiaków, albo najbiedniejszych ludzi na Śląsku, którym komornik zabiera ostatnie rzeczy, jakie posiadają… Przecież życie tak nie wygląda. W swojej części scenariusza chciałem pokazać, że rzeczywistość jest inna, ani nowobogacka ani skrajnie patologiczna. Wyszła z tego humoreska, bo tak widzę świat.

Hubert: Młodzi ludzie przestali dążyć do realizacji marzeń, realizują biznesplan - iść do pracy, zarobić, ustawić się. I nagle okazuje się, że osiągamy czterdzieści lat, a wszystkie nasze cele, aspiracje z czasów młodości przepadły. A w wieku lat sześćdziesięciu przychodzi konkluzja, że popełniliśmy jakiś fundamentalny błąd. Jeśli mamy marzenia – trzeba ryzykować. Wiem, że brzmi to dziwnie w dobie, kiedy najważniejsze jest utrzymanie pracy, kiedy musimy być lepsi niż kolega, mieć fajniejsze posty na Facebooku, fajniejsze zdjęcie na Instagramie, lepsze zdjęcia z wakacji i najlepiej z ładniejszą dziewczyną. Żyjemy po to żeby ktoś nam zazdrościł. To droga donikąd. Ja mentalnie tkwię w latach 90., kiedy o realizację marzeń walczono, bez względu czy wiązał się z nimi sukces ekonomiczny.

 Marzenia to wspaniała sprawa, ale współcześni socjologowie wróżą ludziom z naszego, młodego pokolenia, że spadniemy na łeb na szyję z drabiny społecznego awansu.

 Marcin: To uogólnienie całego pokolenia, niezbyt chyba zasadne. Twoje pytanie trochę trąci lewicowym myśleniem i „Krytyką Polityczną”, że wszyscy spadną, a powinni mieć po równo...

 Hubert: Powiedz, że nie spadniemy z drabiny społecznego awansu (śmiech). 

Marcin: Nie spadniemy. Nie martwmy się o to, nie wierzmy ludziom, którzy tak mówią (śmiech).

 Nawet, jeśli wśród nich jest Zygmunt Bauman i światowe  autorytety intelektualne?

 Hubert: A czy nakręcili jakieś filmy, napisali scenariusz? (śmiech). 

 A wy ile macie filmów na koncie?

 Marcin: Krótkometrażowych kilkanaście, a pełnometrażowych cztery, w tym jeden nakręcony dwa razy…. Dość dawno temu zrobiliśmy film „Manna”, który był wyświetlany w miejscowościach powyżej dziesięciu tysięcy mieszkańców, i odbił się sporym echem w kraju. Maciej Ślesicki zaproponował nam nakręcenie fabuły jeszcze raz, już profesjonalnie. Zrobiliśmy zgodnie z jego sugestią, ale druga wersja filmu nie wywołała najmniejszej reakcji. Słuch po nas zaginął…

 Hubert: Piękna puenta (śmiech).

Marcin: Wróciliśmy jednak do gry.

 Skąd czerpiecie środki finansowe na kręcenie filmów?

 Hubert: Mamy ręce i nogi, są też sponsorzy. Trzy lata naszej pracy i mamy na produkcję.

 To w końcu jesteście głosem młodego pokolenia?

 Marcin: Osobiście zawsze czułem się wyalienowany, nawet we własnym środowisku. Podałaś przykład Baumana, który twierdzi, że nasze pokolenia spadnie z drabiny społecznego awansu, a ja czuję, że mnie ta diagnoza nie dotyczy. Innych może tak, mnie nie. I że wszystkie tego typy prognozy są jednak podejrzane.

 Wyalienowani są także bohaterowie waszego filmu, nawet bardzo.

 Marcin: Może dlatego są wierni temu, co robią?

 Jest w was bunt?

 Hubert: Jesteśmy zwykłymi chłopakami, którzy dorastali w czasach, kiedy MTV grała jeszcze normalną muzykę, wchodziły pierwsze płyty Green Day, nie było idiotycznej muzyki emo i może dlatego tak nam brakuje tych lat 90. i są one dla nas punktem wyjścia.

 Inspiracje?

 Hubert: Wczesne lata 90., Kevin Smith, Marcin Kabaj, VIII LO, osiedle Paderewskiego, pani z fizyki, pani z polskiego, ławka na osiedlu, na której moi kumple siedzieli 365 dni w roku (śmiech).

 W tym samym czasie Balcerowicz uwalnia ceny, pojawia się bezrobocie.

 Hubert: Ja nie miałem o tym pojęcia, w podstawówce miałem inne zainteresowania niż polityka… Nie byliśmy nigdy uwięzieni w pętlach PRL-u, urodziliśmy się w czasach komfortu, luzu. Może nasi rodzice wojowali w nowej rzeczywistości, ale ja nie zwracałem na to uwagi. Dziś też nie interesuję się polityką.

 Zupełnie? To skąd się biorą filmowe frazy w stylu: „217 lat w tym zawodzie i to w kraju, w którym są tylko dwie autostrady”? Nie jest to analiza rzeczywistości, kraju, polityka?

 Hubert: We wczesnej młodości wyjechałem do USA sprzątać duże domy, pracowałem też na budowach. Wyjechałem z Polski, w której nie było nic, która dopiero się wyłaniała z PRL-u, a trafiłem do świata, w którym jest wszystko. Dziś w naszym kraju wszędzie są galerie, takie same w Rzeszowie i we Wrocławiu, wszystko się standaryzuje, ale nie we wszystkich segmentach. W niektórych sprawach nic się nie zmienia w Polsce od lat.

 Co zapamiętacie z pobytu w Łomży?

 Hubert: Zabetonowany Stary Rynek bez zieleni, pyszny obiad na Starówce i otwarty pokaz filmu nad rzeką, z którego można było w każdej chwili wyjść, a i tak prawie wszyscy zostali.

 Marcin: Pokaz, ciepłe reakcje widzów i fontannę na Starym Rynku, która sika trzema strumieniami wody (śmiech). 

 Dziękuję za rozmowę.

 Fot. Ivo Świątkowski

 

 


Podziel się
Oceń

Komentarze

Reklama