Pamięć, historia, tradycja, "miasto zmarłych" - lista określeń, które najczęściej pojawiają się w rozmowach i medialnych relacjach dotyczących tego specjalnego dnia jest dosyć stała.
- Myślę, że "pamięć" jest tu kategorią najważniejszą - mówi Artur Filipkowski, szef Grupy Medialnej Narew, jeden z uczestników mającej już swoją wspaniałą tradycję akcji "Ratujemy Łomżyńskie Zabytki Cmentarne". - Oczywiście w Dniu Wszystkich Świętych i w Zaduszki przychodzę na groby bliskich, by położyć tam kwiaty i zapalić znicze. Ale mam wrażenie, że oddaję im niemniejszy hołd za każdym razem, kiedy w rozmowach przywołuję zdarzenia i anegdoty z udziałem mojego ojca i innych krewnych, rady życiowe, jakie mi przekazywali, wszystkie te kadry z przeszłości.
Niewiele jest w Polsce tak niezwykłych "miast umarłych", jak cmentarz parafii katedralnej przy ul. Kopernika w Łomży. Za oficjalną datę jego założenia uznany został rok 1801. Nic dziwnego, że jest dla pokoleń łomżyniaków "kotwicą pamięci", według określenia Jerzego Waldorffa, inicjatora kwest na ratowanie warszawskich Powązek. Miałby co robić także na nekropolii w Łomży, którą wielu fachowców umieszcza właśnie obok powązkowskiej pod względem wartości artystycznych, kulturowych i historycznych. Znawcy doliczyli się na cmentarzu w Łomży około 500 obiektów mających wartość zabytku. Połowa czeka jeszcze na zabiegi konserwatorskie.
Nie musiał jednak fatygować się do Łomży Jerzy Waldorff, bo na miejscu jest Józef Babiel. W 1984 roku po raz pierwszy pojawił się kwestarską puszką wśród odwiedzających łomżyński cmentarz. Wspomagali go m. in. nieżyjący już Wiktor Grochowski oraz Marian Mieczkowski. Teraz Józef Babiel jest wiceprezesem Towarzystwa Przyjaciół Ziemi Łomżyńskiej i nadal główną "siłą sprawczą" akcji, która jak żadna inna nie budzi wśród łomżyniaków kontrowersji. W uznaniu zasług dla ratowania zabytków organizator kwest został kilka dni przed kolejną kwestą uhonorowany nagrodą Marszałka Województwa Podlaskiego.
Wśród ponad setki uczestników tegorocznej kwesty, która odbywała się 1 i 2 listopada, nie zabrakło znanych postaci łomżyńskiego życia: posła Lecha Kołakowskiego, prezydenta Mieczysława Czerniawskiego, wicewojewody Wojciecha Dzierzgowskiego, radnych, szefów ważnych instytucji, dziennikarzy, harcerzy. Według dokonanych od razu podsumowań, zebrali pierwszego dnia ponad 38 tysięcy złotych, więcej niż w ubiegłym roku. Drugiego dnia doszło jeszcze trochę i razem wynik kwesty sięgnął blisko 49 tysięcy. Pieniądze bardzo się przydadzą, ponieważ Józef Babiel szacuje wartość prac konserwatorskich zleconych na ten rok na około 120 tysięcy złotych. Organizatorzy akcji, poza wpływami z ubiegłorocznej kwesty (35 tys.), mieli do dyspozycji także wsparcie w wysokości 25 tys. przekazane przez prezydenta Łomży.
Specjalną cechą łomżyńskiej kwesty jest całkowite porozumienie zbierających i ofiarowujących pieniądze. Nikt nie pyta: na co to i po co? Jeżeli ktoś nie wrzuca choćby grosika do puszki, to znaczy, że po prostu nic przy sobie nie miał. Ubolewania dotyczą jedynie nowoczesnych "trendów" zniczowych.
- Kiedyś, gdy były lampki z "otwartym" płomieniem, może i trudniej było je zapalić w brzydki dzień, ale za to po zmroku nad cmentarzem unosiła się wspaniała łuna i ten unikalny zapach - mówi pan Zygmunt.
- Sposób, w jaki w polskiej tradycji oddajemy hołd zmarłym, jest chyba najpiękniejszy - mówi Artur Filipkowski. - Łączymy tę trwałość kamiennego nagrobka z ulotną naturą płomienia. Trochę jak w zwykłym życiu - od solidnego fundamentu, powiedzmy, materialnego po blask myśli i talentu.
Komentarze