W 2018 roku wydłużono kadencje władz samorządowych z 4 do 5 lat. To rozwiązanie spodobało się zarówno sejmowym, jak i lokalnym politykom. Wójtowie, burmistrzowie i prezydenci miast mówili, że będzie więcej czasu na zrealizowanie zaplanowanych projektów. Jednak taka zmiana trochę też „namieszała”.
Dwa razy w roku
Zgodnie z kalendarzem wyborczym – najbliższe wybory samorządowe wypadają jesienią 2023 roku. To także termin wyborów parlamentarnych. Nie mogą się one odbyć w jednym czasie, bo przepisy prawa w tej materii są jasne.
– Maksymalny odstęp pomiędzy tymi wyborami może wynieść 6 tygodni. Oczywiście może być on też krótszy. W historii mieliśmy wybory, które odbywały się w odstępie dwóch tygodni – przypomniał ostatnio Rafał Wróbel, partner w Kancelarii Radców Prawnych Puchała Wróbel Krupa Polifke.
Czas, jaki ma dzielić głosowania, jest jednak zbyt krótki. Dlatego PiS od dłuższego czasu planował przesunięcie głosowania na wójtów, burmistrzów czy prezydentów miast. Już wiemy, że tak się właśnie stanie. Wszelkie dyskusje uciął Jarosław Kaczyński na spotkaniu ze swoimi zwolennikami.
Pół roku dłużej
– To jest niewykonalne, żeby przeprowadzić naraz wybory samorządowe i parlamentarne. To mówi PKW i to mówią także wszyscy szefowie finansów partyjnych – powiedział prezes PiS na spotkaniu w Mielcu.
I jasno zdeklarował, że jego ugrupowanie złoży projekt ustawy, na mocy której do urn pójdziemy dwa razy, ale nie dwa razy w 2023 roku. Najpierw mają się odbyć wybory do sejmu i senatu (jesień 2023), a dopiero potem do samorządu (wiosna 2024).
W Mielcu Kaczyński dodał, że były postulaty, aby to przesunięcie było jeszcze większe. Nawet roczne, ale to Andrzej Duda nalegał, aby było to 6 miesięcy.
– Ponieważ jego podpis jest tutaj konieczny, to zdecydowało, że jest to i nasz postulat – wytłumaczył prezes PiS.
Trzeba dodać, że pewne zastrzeżenia co do niemal nakładających się wyborów zgłaszało Krajowe Biuro Wyborcze. Zwracało uwagę, że ta sama osoba może kandydować w jednych i w drugich wyborach, a to zmyli głosujących.
Za i przeciw
Jak są przyjmowane zapowiadane zmiany? Ze strony samych samorządowców raczej z aprobatą. Jeszcze w czerwcu Związek Samorządów Polskich wysłał do prezydenta Andrzeja Dudy list z prośbą o przełożenie wyborów samorządowych właśnie na wiosnę 2024 roku.
„Połączenie wyborów samorządowych z parlamentarnymi, a przez to połączenie samorządowej i parlamentarnej kampanii wyborczej zdecydowanie ograniczy możliwość uczestniczenia mieszkańców w debacie o przyszłości ich lokalnej wspólnoty” – m.in. napisali samorządowcy.
W liście podkreślono też, że wybory samorządowe w ogóle powinny odbywać się wiosną. Wówczas nowe władze gmin miałyby czas na przygotowanie budżetu na przyszły rok. Obecnie wójtowie czy burmistrzowie wybierani jesienią muszą pracować na planach finansowych poprzedników.
– Wybory na jesień powodują, że nowe władze nie mają realnej możliwości przygotowania budżetu na kolejny rok, tylko muszą zatwierdzić budżet już przygotowany przez poprzednie władze. Po wyborach niekiedy mamy do czynienia ze zmianami personalnymi, niezbędny jest wtedy czas do wdrożenia się nowej władzy – dodał Adam Ciszkowski, prezes Związek Samorządów Polskich.
Ale już Związek Miast Polskich w swojej analizie wylicza: „Gdyby wybory samorządowe odbyły się w najwcześniejszym terminie – 23/24 września, a parlamentarne w najpóźniejszym – 5 listopada, okres pomiędzy wyborami wyniósłby 6 tygodni. Nie ma przeszkód, żeby w obwodowych komisjach wyborczych były te same osoby, choć będą to różne komisje”. I stwierdza jasno: „Obecnie nie ma przesłanek konstytucyjnych dla przedłużenia kadencji organów stanowiących JST”.
Jest jedno „ale”
Jest jeszcze jedna kwestia, której dziś chyba się powszechnie nie zauważa.
– Proponowany zabieg polegający na wydłużeniu bieżącej kadencji władz lokalnych i regionalnych i przesunięcie wyborów samorządowych na wiosnę 2024 tylko pozornie problem kolizji kampanii do różnych wyborów likwiduje. A to dlatego, że wiosną 2024 r. będą odbywać się wybory do Parlamentu Europejskiego, którego kadencja (podobnie jak kadencja organów JST) trwa 5 lat. W konsekwencji, wydłużając kadencję organów samorządowych i przesuwając wybory na wiosnę 2024 r., fundujemy sobie stałą kolizję tych wyborów z wyborami europejskimi – podkreśla Rafał Wróbel.
Komentarze