- Stajemy tu do apelu, aby oddać hołd i dziękować bohaterom, bo z takich wydarzeń i przelanej krwi rodziła się wówczas Polska. Serce raduje się, że jest nas tu dzisiaj tak dużo, bo myślę, że zebraliśmy się tu w gronie patriotów, którzy pamiętają o bohaterach przeszłości, a codziennie umacniają naszą wolność. Od trzech lat jesteśmy partnerami honorowymi i materialnymi wójta Piotra Niedbały i samorządu gminy Turośl w tym wydarzeniu. Myślę, że jest to znakomicie zainwestowane zaangażowanie – powiedział Marek Olbryś.
Miejsce, gdzie odbyła się msza polowa, apel poległych, złożenie kwiatów i zniczy oraz rekonstrukcja bitwy, nie jest przypadkowe. Jak przypomniał wójt Piotra Niedbała, niemal dokładnie w miejscu wydarzeń Polacy z USA ufundowali już w 1922 r. pomnik. Od 2015 r. jest to teren uporządkowany i otoczony troską samorządu Turośli i mieszkańców wsi Leman.
- Spotykamy się w tym miejscu, aby uczcić pamięć żołnierzy polskich, którzy zginęli w bitwie pod Lemanem 25 sierpnia 1920 roku. W istocie dokonał się tu bestialski mord dokonany przez bolszewickie oddziały osławionego Gaj-Chana. Naszym lokalnym symbolem tej ofiary polskiej krwi jest zbiorowy grób zamordowanych tu żołnierzy na cmentarzu w Kolnie – mówił wójt Piotr Niedbała.
Do uczestników uroczystości zwrócili się także: poseł Stefan Krajewski oraz wicewojewoda Marcin Sekściński.
Wojskową oprawę uroczystości zapewnili saperzy z Orzysza pod dowództwem kapitan Poli Marcinkowskiej. Wystąpiła orkiestra dęta z Kolna. Rekonstrukcję fragmentu bitwy, która zakończyła uroczystości, przygotowało Stowarzyszenie im. Podlaskiej Brygady Kawalerii z Kolna wsparte przez inne organizacje i grupy rekonstrukcyjne.
***
Na tablicy znajdującej się na miejscu bitwy jest obszerny opis wydarzeń z 24 i 25 sierpnia 1920 roku. Polskie dowództwo wiedziało, że przez pobliska granicę Prus będą się próbowały przedostać oddziały rozbite pod Warszawą. Skromne siły polskie miały wiązać je walką. Na Strzelców Kowieńskich natknęły się 24 sierpnia kawaleryjskie formacje słynącego z okrucieństwa korpusu Gaj-Chana. Po krótkiej potyczce większość polskich żołnierzy wycofała się z zagrożonych otoczeniem pozycji pod Lemanem. Pozostał tylko niewielki oddział osłonowy. Po wystrzelaniu amunicji jego żołnierze dostali się do niewoli i zostali wymordowani. Gaj-Chan napisał potem szczerze w pamiętnikach, że nie miał zamiaru brać jeńców.
Legenda głosi, że z oddziału ocalał jeden żołnierz. Miał ukryć się na bagnistym terenie, gdzie Sowieci nie mogli go ścigać konno. Wśród miejscowych mieszkańców przetrwała opowieść, że wiele lat później samotny mężczyzna przyjeżdżał regularnie w rocznicę bitwy i modlił się przy pomniku poległych. Jego tożsamość nie jest jednak znana.
Komentarze