Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
piątek, 22 listopada 2024 04:36
Reklama

Niedługie życie - Na Starym Rynku dr Dariusz Kuć [VIDEO]

Nikt nie chce tej książki przeczytać. Nikt nie chce być bohaterem tych opowieści. Nikt nie chce słuchać o tym, jak wygląda życie śmiertelnie chorego dziecka. Co czują rodzice, którzy spełniają ostatnie marzenie swoich pociech? Dlaczego łatwiej jest pozwolić odejść niż patrzeć na życie, które bez maszyn nie ma szans? Nikt nie chce uwierzyć, że decyzja o urodzeniu takiego dziecka wcale nie jest tą najtrudniejszą. I nikt nie chce wyobrażać sobie podejmowania tej ani kolejnej – kiedy i w jaki sposób pozwolić swemu dziecku odejść. A mowa o książce „Niedługie życie” napisanej przez doktora nauk medycznych, wieloletniego lekarza Hospicjum dla Dzieci w Białymstoku prowadzonego przez Fundację „Pomóż im”, wykładowcę akademickiego, bioetyka, kiedyś radiowca Dariusza Kucia.
Niedługie życie - Na Starym Rynku dr Dariusz Kuć [VIDEO]

M.S: - Jest on możliwy do jasnego, precyzyjnego wyznaczenia?

D.K:- Nie ma takiej jasnej granicy. Każda sytuacja jest inna. Sprawa uporczywej terapii nie dotyczy tylko dzieci, ale i osób dorosłych. My tak samo możemy trzymać na siłę naszego rodzica, który już ma ochotę odejść i mówi dajcie mi umrzeć, a my jednak robimy wiele rzeczy, by tak się nie stało. I pytanie jest takie, czy ten ktoś naprawdę nie chce żyć i trzeba pogodzić się z tym, że chce odejść, czy to jest rozpaczliwe wołanie o pomoc? Ludzie, którzy chcą dokonać eutanazji tak naprawdę bardzo często mówią pomóżcie mi. Więc każdą sytuację trzeba rozpatrywać inaczej, kierując się przy tym trzema wyznacznikami. Pierwsza sprawa to kwestia związana z tym, czy my temu pacjentowi nie szkodzimy i nie przysparzamy mu więcej cierpienia? Druga sprawa to jaki efekt przynosi całe leczenie? I trzecia, jakie są ogólne szanse na życie tej osoby? Czy jest to osoba starsza, młodsza, czy choroba jest śmiertelna czy nie jest. Inaczej będziemy postępować z dzieckiem np. jeśli nie ma mózgu i wtedy nie ma szans na przeżycie, a inaczej z dzieckiem, które co prawda jest chore na chorobę nieuleczalną, ale nie jest to choroba stricte śmiertelna. 

M.S: - A zdarza się, że on w ogóle nie nadchodzi? Że to Pan jako lekarz, który opiekuje się tym pacjentem musi się o niego upomnieć?

D.K:- Nigdy tego nie robię wbrew rodzicom. Staram się robić to tak, byśmy podjęli jakąś wspólną decyzję. By to była decyzja oparta o przesłanki medyczne, etyczne, nasz światopogląd, żeby została podjęta przez rodziców, w imieniu tego dziecka. Oczywiście to są trudne rozmowy, a mam ten komfort, iż mogę długo z nimi rozmawiać i oni takie decyzje podejmują.

M.S: - A, która rozmowa, który powrót do rodzin tych dzieci opatrzony był największym ładunkiem emocjonalnym?

D.K: - Właściwie każda z tych rozmów była dla mnie trudna. Ale myślę, że dla rodziców jeszcze bardziej. Te rozmowy są przeprowadzane już po śmierci, rok albo dłużej. Kiedy Ci rodzicie przeżyli już taką intensywną żałobę. Oczywiście ona będzie trwać bardzo długo, jeśli rozumiemy to jako żal po dziecku. Ale jeśli ta intensywna żałoba już minęła i wracaliśmy do tamtych momentów jeszcze sprzed śmierci dziecka, to te rozmowy były dla nich znacznie bardziej trudne, ale oni chcieli ze mną rozmawiać. I jestem wdzięczny wszystkim rodzicom, którzy to zrobili, ponieważ te rozmowy mogą być przydatne innym rodzicom, ale nie tylko im. Tak jak powiedziałem, każdy z nas ma bliskich, których będzie musiał zrozumieć, gdy powiedzą daj mi spokój, a my na siłę będziemy próbować coś wskórać. Nikt z nas nie jest silniejszy od śmierci. Więc chodzi o to, żeby wyczuć ten moment. Największym dowodem naszej miłości wobec kogoś bliskiego będzie powiedzenie „ponieważ cię kocham, pozwalam ci odejść”. Pani pyta o taki wywiad, który zrobił na mnie największe wrażenie. To właśnie chyba ostatni wywiad, gdzie padają te słowa. Ta Pani mówi, że w pewnym momencie zrozumiała, iż najlepsze co może zrobić właśnie dla dobra dziecka to powiedzieć „żegnaj, pozwalam ci odejść, ponieważ cię kocham”.

M.S: - Czyli to przeniesienie akcentu z „ja” na „ty”...

D.K: - To jest bardzo trudne, ale to jest clou tego wszystkiego, czyli dostrzeżenie nie tego, co ja będę czuć, ale właśnie to czego TY chcesz i czy chcesz znosić to cierpienie. My co prawda łagodzimy je u dzieci, łagodzimy te dolegliwości, ale całkowicie zniwelować tego nie możemy. 

M.S: - Czy ta książka w pewnym sensie jest dla tych rodzin takim swego rodzaju oczyszczeniem, pewnym uwolnieniem myśli i emocji? Jest w nich ta gotowość, by po przeżyciu żałoby opowiedzieć o tym co ich spotkało, by osiągnąć taki spokój i świadomość – zrobiłem tyle, ile powinienem, dałem pełnię swej miłości i pożegnałem się z moim synem czy córką?

D.K: - Myślę, że warto przeczytać tę książkę, bo ja na to pytanie nie potrafię odpowiedzieć. Sądzę, iż po lekturze stanie się to bardziej oczywiste. Mogę powiedzieć jedno. Mam kontakt z tymi rodzicami i oni mówią, że po tej rozmowie jeszcze wiele rzeczy zrozumieli. Ale nie tylko oni, również czytelnicy. Mam zwrotne informacje, które mówią, że po tej książce w kimś coś się zmieniło, że ktoś zrozumiał to co chciałem przekazać, że niekiedy najlepsze co możemy zrobić dla drugiego człowieka, to po prostu pozwolić mu odejść.

M.S: - Panie doktorze, a gdyby dziś stanął Pan przed tą decyzją, co kilkanaście lat temu, ponownie zaufałby Pan swojej intuicji i rozpoczął pracę w hospicjum – hospicjum dla dzieci? 

D.K:- Nie wyobrażam sobie inaczej. Bardzo lubię swoją pracę mimo, że brzmi to dziwnie dla kogoś, kto nie  ma z tym do czynienia. Hospicjum kojarzy się z umieraniem. Ktoś powiedział mi, że ja mam na co dzień do czynienia z umieraniem. Ale to nieprawda, gdyż to jest rzadkość. Na co dzień mam do czynienie z życiem, które może nie jest łatwe, ale cały czas to jest życie. Jak najbardziej hospicjum to życie. W książce jest historia pewnej dziewczynki, która bardzo chciała zobaczyć morze. Była ciężko chora, istniało wielkie prawdopodobieństwo, że może jej się pogorszyć podczas tego wyjazdu. Ale zarówno ona, jak i jej mama oraz my zdecydowaliśmy, iż możemy pozwolić jej na ten wyjazd. Nie zobaczyła morza. W drodze poczuła się bardzo źle. Ostatecznie odeszła będąc w domu. Morza nie zobaczyła, ale czy to znaczy, że nie warto było? Nam chodzi o drogę, a nie o cel.



Podziel się
Oceń

Komentarze

Reklama