Na wystawę składają się prace z zakresu malarstwa i rysunku stworzone przez Edwarda Dwurnika w różnych okresach jego twórczości, w większości powstałe w ciągu ostatnich dwudziestu lat. Pochodzą z wielu cykli, w tym najbardziej znanych, jak: „Robotnicy”, „Błękitne” i „Sportowcy”, ale są też inne, które przypisać można najogólniej tematyce krajobrazu miast, realizowanej w specyficznej dla artysty quasinikiforowej stylistyce. Są też prace abstrakcyjne, inspirowane twórczością Jacksona Pollocka. Na prezentację zostały wybrane obrazy pochodzące ze zbiorów prywatnych kolekcjonerów: Piotra Ziajki z Sopotu, Bogusława Deptuły z Warszawy, Marii i Marka Pileckich z Olsztyna, innych prywatnych kolekcjonerów z Sopotu oraz ze zbiorów Państwowej Galerii Sztuki w Sopocie (jak np. „Archanioł”). Ekspozycję uzupełniają dwa obrazy Edwarda Dwurnika znajdujące się w Łomży: „Panorama Warszawy” będąca własnością Miejskiego Domu Kultury-Domu Środowisk Twórczych w Łomży oraz „Włoskie miasto” ze zbiorów Galerii Sztuki Współczesnej.
Poniżej fragmenty tekstu Bogusława Deptuły - DWURNIK, ALBO NIEOCZYWISTE, opublikowanego w katalogu wystawy w Państwowej Galerii Sztuki w Sopocie „75 x 75 Dwurnik”, wydawca katalogu: Państwowa Galeria Sztuki w Sopocie, 2018
Rodowód sztuki Edwarda Dwurnika ma złożony charakter, bo z jednej strony ukończył warszawską ASP – i to mając jeszcze za profesora klasyka polskiego koloryzmu, Eugeniusza Eibischa – ale z drugiej najważniejszą inspiracją, cechą składową i zasadniczym pomysłem na twórczość było spotkanie z obrazami Nikifora, czyli malarza nieprofesjonalnego, samouka, którego malarski sposób okazał się niezwykle pojemny i adoptowalny dla bardzo wielu artystycznych wyzwań, które w przyszłości Dwurnik miał rozwiązywać w swoich licznych malarskich cyklach. Owe cykle to również specyficzna formuła Dwurnika. Do tego należy dodać objawianą od dzieciństwa fascynację obrazami Matejki, a także kontakt z twórczością Bernarda Buffeta, zapomnianego dziś francuskiego malarza, z którego sztuką zetknął się w Paryżu w 1967 r.
Tak mówił w jednym z wywiadów o spotkaniu z twórczością Nikifora: „W 1965 lub 1966 roku zobaczyłem w Kielcach wystawę Nikifora i pomyślałem sobie: świetne wyjście. Po prostu powiększę tego Nikifora i już. Skoro Nikifor malował takie malutkie akwarelki, to ja będę w takim stylu robił wielkie obrazy”.
Oczywiście dla Dwurnika spotkanie z malarstwem samouka z Krynicy miało wielkie znaczenie, ale umyka nam przy tym inny fakt o fundamentalnym znaczeniu – pracowitość; idea to jedno, a wykonanie to drugie. Otóż do realizacji pomysłu na własną sztukę potrzebna była jeszcze wielka sprawność, a tę osiągnął Dwurnik wytężoną pracą. W tym najwcześniejszym okresie powstały setki rysunków, szkiców, najczęściej robionych miękkim ołówkiem, który daje z jednej strony głęboką czerń, z drugiej dość szeroką i wyrazistą kreskę. Są sumaryczne, robione bez poprawek, nawet jeżeli coś się nie udawało, rozłaziło, koślawiło.
Sam Dwurnik uznał rok 1965 za pierwszy swej „dorosłej”, czy może już własnej drogi artystycznej. Szkicował wszystko i wszędzie, to co widział i spotykał, jeżdżąc codziennie z Radzymina do Warszawy, na Krakowskim Przedmieściu, gdzie studiował, czy w Paryżu, do którego się udał w 1967 r. w pierwszą zagraniczną, artystyczna podróż, wioząc schowane w skarpecie dolary. Dostał je od ojca, który w ten sposób mógł dopomóc synowi w dotarciu do miejsca, co do którego ten drugi wierzył, że znajdzie w nim prawdziwą sztukę.
Wróćmy jednak do malarstwa, które jako się rzekło Dwurnik postanowił zamykać w cyklach. Tak właśnie powstawały te najsłynniejsze: „Podróże autostopem”, „Sportowcy” czy „Robotnicy”, i te nieco mniej znane, zazwyczaj już zakończone: „Droga”, „Gipsowy plener”, „Różne błękity”, „Chmury”, „Chwila”, „Krzyż”, „Warszawa”, „Namiętności”. W późniejszych czasach doszły jeszcze te, które bezpośrednio odnosiły się do przeszłości wojennej („Droga na Wschód”), czy stanu wojennego („Od grudnia do czerwca”). Można by się zastanawiać nad rolą i znaczeniem owych malarskich serii, które porządkowały i dyscyplinowały charakter jego ówczesnej twórczości.
Jak sądzę, tym, co odróżniło Dwurnika od artystów przełomu lat 60. i 70. XX wieku było uważne spojrzenie na świat, rzeczywistość tamtych lat. Paradoksalnie nie była to wcale taka prosta decyzja, bo w siermiężności lat końcowego Gomułki i początkowego Gierka nie było zbytniej poetyczności czy estetycznej atrakcyjności. Co więcej – była przemoc i jej ofiary. Jej ślady, może nie tak bardzo jednoznaczne, ale rozpoznawalne, odnajdujemy w obrazach dyplomowych i późniejszych, na przykład w cyklach „Dyplom” (1970) czy „Różne błękity” (1971); w tym ostatnim drastyczne i dość prymitywnie malowane sceny walk i męczeństwa otrzymują chrystologiczny sztafaż, który jest swoistym kostiumem, przybranym przez malarza w celu poszerzenia „uniwersalności”, a zarazem uniknięcia podejrzeń, że chodzić może o wydarzenia z marcowej Warszawy 1968, czy grudniowego Gdańska 1970. W innych obrazach z tamtego czasu pojawia się jeszcze wiele innych nawalanek, nie wiadomo kogo z kim i w jakiej sprawie, ale zdają się to być zjawiska zupełnie powszechne wtedy i w obrazowym świecie Dwurnika.
Równolegle powstawały kolejne obrazy z serii „Podróży autostopem”, widoki miast i miasteczek, w których najlepiej realizował się nikiforowski model. Pierwotnie podróżował Dwurnik w zgodzie z tytułem cyklu – autostopem. Z czasem tytuł stał się tylko metaforą podróży odbywanych po kraju, ale już własnymi środkami transportu. W samych przedstawieniach odwiedzanych miast i miasteczek wizualna inspiracja mogła być różnego rodzaju: brać się z potocznej obserwacji, z pocztówek, które można było wówczas bez problemu kupować w tak zwanych kioskach Ruchu, a także z obrazów wcześniej namalowanych.
Dwurnik wypracował swoją własną obrazową perspektywę, będącą specyficzną mieszanką wielu spojrzeń. Najprościej można by powiedzieć, że to ujęcie z lotu ptaka, ale wcale tak nie jest. Owe ujęcia mieszają widok od góry i z boku, a do tego dochodzi jeszcze to, co jest w głowie malarza, który ma świadomość, co powinno się jeszcze znaleźć na danym obrazie, w danym mieście. W sumie to dopiero połączenie tych różnych spojrzeń tworzy tę odmienną i wyjątkową dla jego obrazów niepodrabialną estetykę. Choć oczywiście istnieją także liczne obrazy, w których ta specyficzna technika własna malarza – weducisty nie znalazła zastosowania.
Wystawę przygotowała PGS w Sopocie we współpracy z Agencją Zegart specjalnie dla Galerii Sztuki Współczesnej w Łomży. Ekspozycja czynna do 5 marca 2020 roku.
Komentarze