Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
niedziela, 22 grudnia 2024 19:06
Reklama

Chciałbym wychować olimpijczyka

Żona, córeczka, medale, rekordy, czyli życie z Królową Sportu. W 20-lecie klubu lekkoatletycznego LŁKS "PREFBET Śniadowo" Łomża z prezesem i szkoleniowcem Andrzejem Korytkowskim rozmawia Maciej Gryguc

Autor: Andrzej Korytkowski archiwum

M.G.: - Pamiętasz swój ostatni bieg "o coś"? Bieg, w którym wiedziałeś, że wpadasz na metę i to już koniec, że trzeba sobie na życie znaleźć inny patent? 

A.K.: - Nie było takiego biegu. Cały czas się łudziłem, że jeszcze coś, kiedyś... A zresztą, teraz też wracam do biegania. Jak dobrze rozumiem, według kryteriów przyjętych przez Urząd Miejski w Łomży, nawet taki weteran jaki, jak ja może zdobyć stypendium. W przyszłym roku kończę 50 lat, będę najmłodszym zawodnikiem w kategorii do 55 lat. Myślę, że stać mnie na jakieś 34 - 35 minut na 10 000 metrów i na medale. Muszę tylko poddać się operacji kolana. To stypendium nie jest mi szczególnie potrzebne, ale może wybiorę się na jakieś mistrzostwa Europy czy świata weteranów, żeby odsłonić absurd tego miejskiego systemu. Też uważam, że trzeba szeroko wspierać sport, ale dzieci i młodzieży oraz zawodników w kategorii seniorów, zwłaszcza w dyscyplinach olimpijskich. Igrzyska to coś, co nakręca sportowców i kibiców. Nagroda raz na  4 lata, wyzwanie straszne. Trzeba mieć najlepszą życiową dyspozycję określonego dnia i godziny. Medale z mistrzostw świata czy Europy są cenne, ale to nie to samo. Bardzo wysoko stawiam też rekordy, przede wszystkim za poczucie, że nikt nigdy nie zrobił tego lepiej ode mnie. Ale przede wszystkim chciałbym wychować olimpijczyka, najlepiej medalistę. Dla sportowca, trenera, klubu, kraju  nie ma piękniejszej nagrody.

M.G.: - Wierzysz, że to przypadek pokierował Twoimi losami?

A.K.: - Czasem tak myślę, ale też, że był w tym "palec Boży". Jak inaczej określić, że chłopak spod Śniadowa, upiera się, aby iść do zawodówki w Warszawie, a nie w Łomży. Jakoś przekonałem rodziców. A szkołę - z propozycją kształcenia na stolarza - znalazłem w gazecie "Gromada Rolnik Polski". W klasie stolarskiej nie było miejsc, no to poszedłem do hydraulicznej. Takie było moje pojęcie o życiu, bo tak naprawdę interesowała mnie tylko piłka nożna. Granie w Legii czy przynajmniej w Gwardii!  Okazało się jednak, że tam się zaczyna w wieku lat kilku, a nie kilkunastu. Nie chcieli mnie, a smykałkę do piłki miałem niesamowitą. W pierwszej klasie szkoły średniej, gdy graliśmy w piłkę - ja na bramce - zagadnął mnie trener Edward Bakuła. "Nie chciałbyś biegać, masz dobrą sylwetkę?" A ja w wieku 15 lat miałem 155 centymetrów wzrostu i 38 kilogramów wagi. Ale rzeczywiście, jakoś naturalnie dobrze biegałem technicznie. Pomyślałem: czemu nie? Po miesiącu jednak zrezygnowałem. A dopiero potem dowiedziałem się, że był to okres tzw. roztrenowania, kiedy się raczej gra w piłkę, nie ma startów. Wydało mi się to wtedy bez sensu. Trener Bakuła mnie jednak zapamiętał. Po roku, w tym samym okresie odnalazł mnie i ponowił propozycję. Znów miesiąc i rezygnacja. Pod koniec trzeciej klasy  nauczyciel wuefu przypomniał sobie, że kiedyś biegałem, a zbliżały się mistrzostwa Warszawy. Ja mu tłumaczę, że ostatni raz to ja biegałem 8 miesięcy wcześniej, ale skusił nas, bo powiedział, że będą ładne medale. I my z kolegą, "mądre głowy", w przeddzień startu przebiegliśmy po 1500 metrów żeby sprawdzić ile nam wyjdzie. Było nieźle, ale w dniu startu kolega miał gorszy wynik o 26 sekund, a ja - o dziwo - lepszy o 5 sekund. Zająłem drugie miejsce prowadząc cały bieg i tylko na końcu zabrakło mi sił przez ten "trening" z poprzedniego dnia. Po raz pierwszy wtedy pomyślałem: człowieku, jakbyś choć trochę trenował... Medal był rzeczywiście ładny, żeliwny. Postanowiłem, że będę biegał. Całe wakacje trenowałem, ale urwał mi się kontakt z trenerem Bakułą. W ogóle nie wiedziałem, gdzie go szukać. I kiedy już wydawało się nic z tego, po prostu spotkałem go na ulicy. Przypadek? A może jednak "palec Boży". Wsiąkłem od tego dnia w lekkoatletykę i zostałem do dzisiaj...

M.G: - Podobno też przypadek, albo los zdecydował, że trafiłeś do Prefbetu.

A.K.: - Po  szkole zostałem w Warszawie. Startowałem jako zawodnik Warszawianki. Już wtedy zdarzało się, że podpowiadałem kolegom: inaczej pracuj rękami, zwiększ częstotliwość...  Były efekty, a trener dostrzegł to i skierował mnie na kurs instruktorski. Potem ukończyłem AWF w Gdańsku. Spośród kilku zasadniczych typów trenerów, ja jestem tym który nie czuł się do końca spełnionym sportowcem. I jeszcze tym, który sam z siebie "nie wie, że wie".  Podjąłem pracę w Śniadowie w firmie Murawski Holding, ale nadal biegałem w Warszawiance. W okresie roztrenowania w Śniadowie, zacząłem chodzić na siłownię do Darka Szymańskiego, znajomego nauczyciela. Okazało się, że przyda mu się pewna pomoc w przygotowaniu zawodników na zawody przełajowe. Dla mnie to był pewien rodzaj "poligonu". Udało się bardzo dobrze: pierwsze miejsce w powiecie, drugie w dawnym województwie łomżyńskim. Czyli wrzesień 1998 roku to początek mojej trenerskiej przygody. Spodobało mi się to. Mieliśmy w Śniadowie coś w rodzaju filii klubu z Warszawy. Przyszły jednak gorsze czasy i padliśmy ofiarą oszczędności. Powiedziałem dzieciakom. Pytają: to co robimy? Rozchodzimy się - odpowiadam A jeden z nich, Piotrek Święcki, mówi: Załóżmy własny klub. Klub? To przecież struktura z księgowością, z 15 osób zatrudnionych, nie ma mowy.  Nie widziałem możliwości, ale ziarenko zostało zasiane...

M.G.: - Ale jeszcze nie w Prefbecie?

A.K.: - Byłem sponsorowany jako zawodnik przez Murawski Holding. A była wtedy w Łomży sportowa "posucha". Poza ŁKS-em, taekwondo, Narwią i trójboistą Jerzym Sputowskim, nic się szczególnego nie działo. I gdy wygrałem takie zawody na Mazowszu, wszystkie media to podchwyciły. Stałem się znany. Kolejny "palec Boży". Firma przestała istnieć, ale miałem już wtedy pierwsze kontakty - zresztą niezbyt obiecujące - z Prefbetem.  Wspomniany już Darek Szymański rozmawiał tam kiedyś z prezesem Jerzym Michalakiem o dofinansowaniu dla swoich podopiecznych i rozmowa zeszła na mnie. Zaproponowali: niech przyjdzie  porozmawiać. To było w "stylu amerykańskim". Już na drugi dzień o świcie brat, żartowniś, budzi mnie: przyjechali z Prefbetu. Pogoniłem go, żeby jeszcze pospać, ale okazało się, że to prawda. Był pan z promocji firmy. To ile pan chce - zapytali prezesi. Podałem kwotę, trochę większą niż w Murawskim. Dobrze - usłyszałem. Złapałem Pana Boga za nogi. Tak to czułem.

Przez rok biegałem reklamując Prefbet. Myślę, że szefowie firmy Jerzy Michalak i Antoni Chojnowski, a teraz też Dariusz Gomoliszek, dostrzegli, że to dobra promocja  Ale też, że to coś ważnego dla regionu, dla młodzieży. Kiedy ten pomysł jednego z chłopaków z klubem wykiełkował, poszedłem do nich znów. Na początek zostałem jeszcze przez pewien czas w Warszawiance, ale pierwsza dziewiątka dzieciaków miała już finansowanie z Prefbetu.  Tak się to rozwinęło.

M.G.: - Bez problemów? 

A.K.: - Było początkowo coraz więcej pieniędzy, ale przyszedł kryzys w budownictwie. Były bezpłatne urlopy pracowników. Okazało się jednak, że możemy na siebie nawzajem liczyć. Mieliśmy bardzo otwartą i rzeczową rozmowę: musimy ograniczyć finansowanie. Na zawodach sypiałem w samochodzie, przez 7 lat nie otrzymałem złotówki z klubu. Ale przetrwaliśmy. Było dokładanie dużych własnych pieniędzy, choćby na paliwo, ale przetrwaliśmy. Dlatego teraz niech mi żaden "trenerski Dyzma" nie mówi na starcie, że ma dostawać tyle co Prefbet, bo to przywodzi na myśl - jak mówił Pawlak - „ zobaczyła żaba, jak konie kują i sama nogi podstawia”...  Zresztą, z tych 20 lat było może 2 czy 3 takiego zwykłego spokoju. A tak zawsze coś! Próbowali nas wiele lat temu niszczyć w PZLA, w Białymstoku. Trudno jest na naszym miejskim podwórku. Śniło mi się niedawno, że walczę z rojem os. Coś w tym jest... Osy, obszczekujące internetowe pieski...  Było tego i jest sporo.    

M. G.: Może jednak wróćmy do tego, co się mimo przeszkód udało w tych 20. latach klubu "PREFBET".

A.K.: - Zacznę jednak od tego, co się nie powiodło. Daniel Chyliński.  Największa porażka w mojej karierze trenerskiej  i największy mój błąd. Wspaniały, ambitny chłopak. Naturalnie dobry technicznie, poukładany, błyskawicznie przewidujący wydarzenia na bieżni. Powinienem był wtedy stanąć na głowie i zdobyć jakieś dofinansowanie, aby mógł rozwijać karierę. Nie udało się. Nie byłem też reprezentantem Polski, choć z badań wynikało, że byłem materiałem na maratończyka, a i  na innych dystansach byłem niedaleko kadry. Może gdybym miał wtedy takie warunki, jakie są teraz i trenera takiego jak ja (uśmiech)...

M .G.: A sukcesy?

A.K.: - Organizacyjny, to niewątpliwie struktura klubu. Zaczynało się od dziewiątki dzieciaków. Potem marzyłem: 20, 50, 100. Teraz jest około 150. Myślę sobie, że gdyby była prawdziwa współpraca z miastem i docenienie tego, co można przez lekkoatletykę osiągnąć, to mogłoby być nawet 300. Oczywiście w pewnej - jak to nazywam - siatce, czyli w powiązaniu z regionem. Ogniska zostały rozpalone w różnych miejscach, a główny płomień jest w Łomży. To ośrodek edukacyjny, gdzie powinni ściągać zawodnicy z mniejszych miejscowości po ukończeniu wieku młodzika. Inaczej współpraca się urywa, bo na odległość się nie da. Ten system powinien być jeszcze bardziej rozwinięty. Staramy się pamiętać o pracy każdego szkoleniowca w małych ośrodkach. Mamy w tej chwili w klubie ludzi z sześciu powiatów nie licząc tych spoza województwa podlaskiego, np. z Ostrowi Mazowieckiej, Pisza, Ełku a do LMS przyszła zawodniczka z ...Kalisza.

Sukcesy sportowe to: 142 medale imprez rangi mistrzostw Polski w różnych kategoriach wiekowych w okresie tych 20 lat; 5 rekordów Polski, w tym dwa są jeszcze aktualne; 17 reprezentantów kraju. Najwięcej  medali zdobyli: Justyna Korytkowska, Emil Dobrowolski, Arkadiusz Wojno, Ewelina Lubiejewska, Daniel Chyliński, Rafał Pogorzelski. Rekordowy wśród klubów Ziemi Łomżyńskiej punktowy wynik we współzawodnictwie sportowym dzieci i młodzieży - 299,63 w 2009 roku. I ustanowione wtedy dodatkowe osiągnięcie:  medale mistrzowskie w każdej z 5 oficjalnych  kategorii wiekowych uzyskane przez moich podopiecznych. To pokazuje jak szeroko działamy.                       

Równo połowa, czyli 71 medali, jest autorstwa  moich zawodników: 70 biegaczy i jeden oszczepniczki. Czyli, mówię to z uśmiechem, talent jak jest, to nawet trener od biegów może doprowadzić do medalu w rzutach. Ja po prostu nie przeszkadzałem.  PREFBET to także 11 innych trenerów, instruktorzy, osoby współpracujące. Są to m. in.  Andrzej Niewiński z Sokół, Paweł Grygo, Andrzej Łukianiuk, Darek Szymański, Przemysław Dąbkowski, Czarek Koziarski z Ciechanowca Andrzej Wardaszko z Ostrowi Mazowieckiej, wcześniej Marcin Jasionek. Beata Trzonkowska i Justyna już prowadzą zajęcia. Ona jest zresztą moim największym  sukcesem szkoleniowym i - nie da się ukryć - życiowym. Znalazłem ją, gdy zajęła ostatnie miejsce w mistrzostwach Polski na 800 metrów. Nie wierzyła, że jest w stanie coś w lekkoatletyce zrobić. A jednak... Po kilku miesiącach współpracy rozwinęła się wspaniale. A po latach jest moją żoną, mamy córeczkę, a ponadto 14 medali MP, rekord Polski i udział w reprezentacji kraju.

Jest także  Kasia Smakowska, obecnie Klepacka, przyszła do sportu do sportu dla koleżanki.  Kilka lat później jako jedyna w historii klubu zdobyła w jednym roku medale  w hali, w przełajach i na stadionie. Startowały w naszych barwach medalistki mistrzostw świata Anna Jesień i Asia Fiodorow. Niewiele naprawdę brakowało, aby dołączył po swoim pierwszym mistrzostwie olimpijskim kulomiot Tomasz Majewski, byłby w Łomży złoty medal z igrzysk w Pekinie.

Była wśród moich podopiecznych Magda Narożna, czyli wokalistka Pięknych i Młodych.  Z moich zawodników mamy stewardessę LOT-u, księdza, policjanta, strażaka, lekarza, pracownika ministerstwa sprawiedliwości, prawnika, nauczycieli, trenerów czy… Hiszpankę.

Mamy wspaniałą grupę sportowców w konkurencjach nieolimpijskich: Piotr Łobodziński, najlepszy na świecie specjalista biegania po schodach. Szefowie PREFBET-u bardzo cenią, że pokazuje logo firmy i Łomży na  szczycie Wieży Eiffela czy Empire State Building. Paweł Ochal osiąga sukcesy w duathlonie (bieg i jazda na rowerze).  Jednak, jak podkreślam, największe sukcesy jeszcze przed nami!!

M.G.: - Ale podobno dzieci i młodzież nie garną się teraz do sportu

A.K.: - To nieprawda. Do Liceum Mistrzostwa Sportowego naszej PWSIiP zgłosiło się teraz świetnych 18 osób, a rok wcześniej były 3. Są sposoby motywowania. Jak już zaczną, to się zwykle rozkręca. Wyjazdy, obozy, poznawanie ciekawych miejsc... Myślę, że naszym domorosłym zazdrosnym działaczom warto przy tej okazji uświadomić, że dwutygodniowy obóz w Portugalii będzie w sumie tańszy niż w polskiej Spale. 50 - 60 złotych dziennie z wyżywieniem do 133 złotych. Nawet koszty przelotu tego nie zmieniają. Sukcesy nakręcają dzieciaki. Byliśmy niedawno ze sztafetą LMS na mistrzostwach w biegach przełajowych. Stawiałem na 6 - 8 miejsce. Zawodnicy tak powalczyli, że mamy srebro.  O tym się często zapomina, że te dzieciaki dają pracę nauczycielom. Około 40 osób ze względu na lekkoatletykę do Łomży przyszło, a nie np. do Białegostoku, Ostrowi, Kolna czy Wysokiego Mazowieckiego. To więcej niż jedna klasa, czyli zatrudnienie dla całej grupy nauczycieli, wychowawców burs. Strzałem w dziesiątkę jest sport na zaawansowanym poziomie w szkołach. Myślę, że w ten sposób też ruszy np. ŁKS

Zgłaszają się rodzice, dzieci przechodzą z innych dyscyplin.  Kiedyś marzyłem, żeby było 20, 50 dzieciaków. Teraz jest około 150 osób, od najmłodszych po weteranów. Prezes Jerzy Michalak opowiadał mi jak na branżowej imprezie spotkał  kolegę z innej części Polski. Syn tamtego zdobył srebro na zawodach. Dlaczego nie złoto? Bo tam byli zawodnicy "PREFBETU" - odpowiedział. Bardzo mi się przyjemnie zrobiło. Chce się w takich chwilach pracować podwójnie.      

Jednak, by były te wszystkie sukcesy, aby dźwignąć cały ten mechanizm organizacyjny pomimo tych wszystkich przeciwności, potrzeba ogromnego wsparcia. Chciałbym podziękować za te wszystkie lata firmie PPB PREFBET ze Śniadowa za zaufanie, pomoc i traktowanie nas jak rodziny. Również bardzo duży wkład w działalność wnoszą Urząd Miasta Łomża, Roman Szmyt - SWEiRP w Łomży, Marek Mackiewicz, Czesław Filipkowski, Krzysztof Piszczatowski oraz wielu innych przyjaznych i pomocnych nam ludzi.

Na sam koniec chcę podziękować Panu Bogu, że we wrześniu 1988 w ponad milionowym mieście, obok więzienia na Rakowieckiej postawił na mojej drodze św. pamięci mojego wspaniałego trenera Edwarda Bakułę i dzięki temu znalazłem swoją piękną drogę życiową J)

P.S. Aha, zapraszam chętnych na treningi..

 

         



Podziel się
Oceń

Komentarze

Reklama