M.G: - Czy niemiecki nadaje się do śpiewania? To w takim powszechnym odbiorze twardy, chropawy język.
Maria Połączak: - Z zawodu jestem nauczycielką języka niemieckiego. Zawsze wprowadzałam do zajęć z uczniami bardzo dużo śpiewu. Po polsku i po niemiecku, pieśni i piosenki, świeckie i religijne. Niemiecki nadaje się do śpiewania. Wszystko po prostu zależy od tego z kim się rozmawia. Poznałam w Niemczech starsze osoby o bardzo twardej wymowie, ale współcześni młodzi Niemcy mówią już inaczej. A śpiew w każdym języku jest na wagę złota. Języka łatwiej się nauczyć śpiewając: nowe słowa, pomaga melodia
M.G.: - To jednak nie dlatego spotykamy się, że od dziesięcioleci uczy Pani łomżyńskich licealistów języka Goethego. Obchodzi Pani pewien jubileusz w zupełnie innej dziedzinie.
M.P: - To było dokładnie 8 sierpnia 2004 roku w niedzielę. Pamiętam to jakby było wczoraj. Była w naszej Katedrze msza święta dla nauczycieli o godz. 18. Odprawiał ją ksiądz doktor Wojciech Chudzik, był wtedy niedługo po święceniach. Może było jakieś 10 minut do rozpoczęcia. I on - proszę sobie wyobrazić - mówi do mnie tak: Pani Mario, może by Pani zaśpiewała psalm. Nigdy w życiu - odpowiedziałam. Nie zaśpiewam, bo nie wiem jak to zrobić. Śpiewam różne rzeczy, w kościele i z uczniami, słyszałam je wiele razy, ale... psalm? Nie! A on tak posmutniał. Jemu się zrobiło przykro, a mnie jeszcze bardziej, bo to wspaniały kapłan. Nie mogłam odmówić: Dobrze, proszę księdza, zaśpiewam, ale tylko na księdza odpowiedzialność Jak coś nie wyjdzie, to nie chcę nawet myśleć ... I postawiłam warunek: Ksiądz mnie musi trochę nauczyć melodii, Niedziela, pełno ludzi, kilka minut do mszy. Zaśpiewałam tak, jak mnie nauczył. Podobało się. Profesor Stanisław Winiarski, wieloletni organista i dyrygent chóru w Katedrze, zaprosił mnie do chóru. Ale śpiewałam tam tylko około roku z powodu kłopotów z nogą. Ciężko tam było wchodzić po schodach. Zatem zrezygnowałam. Ale umówiliśmy się z profesorem, że psalmy będę mogła śpiewać przy ołtarzu.
M. G.: - Czy ksiądz Wojciech Chudzik wiedział, że Pani w ogóle śpiewa, czy miał taką niezwykłą intuicję i zgadł?
M. P.: - Myślę, że wiedział, a co najmniej się domyślał. Znaliśmy się, a kiedyś zadeklarowałam, że czytania w kościele mogę wykonywać bez problemu. Ze śpiewaniem, to już inna sprawa. Jeśli nie potrafiłabym "załapać" melodii, to co by było? A jeszcze tak wyjść bez przygotowania, w kościele pełnym ludzi... To zupełnie nie w moim stylu. Ale zrobiłam to dla niego.
M. G.: - I jakoś się potoczyło.
M. P.: - Początkowo z pewną ostrożnością - raz w tygodniu. Ale zaczął mnie zachęcać ksiądz proboszcz Marian Mieczkowski, pozostali księża, profesor Winiarski. Było tych występów coraz więcej i teraz śpiewam codziennie, a czasami dwa razy dziennie, jeżeli są jakieś inne uroczystości. Bardzo dobrze mi się współpracuje z obecnym organistą, panem Robertem Kuleszą. On zna mnie, zna moje melodie wie jak śpiewam, Jesteśmy zgrani, można powiedzieć.
M. G.: - Czy w tej sferze muzycznej skupia się Pani na tylko psalmach czy jest coś jeszcze?.
M. P.: - Czasami, gdy nie ma organisty, księża proszą, abym rozpoczynała inne pieśni w ciągu mszy świętej. Różne pieśni eucharystyczne. Mamy też naszą wspólnotę, gdzie prowadzę śpiew w czasie adoracji. A z uczniami to już bardzo różnorodne rzeczy śpiewamy.
M. G.: - A co Pani myśli wykonując psalmy w czasie mszy, przed tak wieloma słuchaczami?
M. P.: - Śpiewam na chwałę Pana Boga. Sprawia mi to ogromną radość, przyjemność. Wszystkim się podoba. Gratulują mi, dziękują. A jak ludziom się podoba, to ja też jestem uskrzydlona. I tak z psalmami upłynęło mi już 15 lat. Zapamiętałam nawet refren tego pierwszego: "Szczęśliwy naród wybrany przez Pana". Pewne rzeczy kodują się w pamięci i w sercu, zostają.
M. G.: - Czy lepiej się Pani czuje jako solistka czy w chórze?
M. P.: - Dobrze i tu, i tu. W chórze jest się z ludźmi. Zaprzyjaźniłam się z wieloma, zżyłam. Niestety, tak się ułożyło niezależnie ode mnie, że musiałam zrezygnować...
M. G. : - Chór to praca zbiorowa, na solistkę są skierowane wszystkie oczy...To może speszyć
M. P.: - Muszę powiedzieć, że specjalnej treny nie miałam od początku. Organizowałam przecież wycieczki do Niemiec i po Polsce, dużo tłumaczyłam przy różnych okazjach, przemawiałam. Oczywiście, jako nauczycielska przecież codziennie staję przed klasą. Miałam wprawę w takich wydarzeniach, kiedy jestem w centrum uwagi. Sprawdzam tylko w pierwszych chwilach czy słuchają i patrzą. Gdyby były jakieś szmery rozmowy, to nie wiem, ale nie miałam takiej sytuacji.
M. G.: - Zasadniczy jednak Pani zawód to nie śpiewaczka, a nauczycielka języka niemieckiego.
M. P.: - Uczyłam 20 lat w Liceum Ekonomicznym, potem w Liceum Katolickim. Teraz jestem na emeryturze, ale nadal pracuję, bo wciąż ktoś czegoś chce. Bardzo się cieszę, że nadal przygotowuję uczniów do matury. Studiów muzycznych nie mam. A we wcześniejszej młodości kontaktu ze śpiewem tyle tylko, co na zajęciach szkolnych. Nie brałam żadnych lekcji prywatnych czy w szkole muzycznej. Nie było takich możliwości. Na studiach germanistycznych było trochę występów wokalnych i tanecznych. Żeby być nauczycielką marzyłam zresztą już od pierwszych lat szkoły podstawowej. Moje marzenie się spełniło.
M. G.: - Czy jest jakiś kompozytor czy wykonawca, którego utwory chciałaby Pani zaprezentować przed publicznością?
M. P.: - Wszystko mi się podoba. W tym, co się dzieje w naszej Katedrze, uczestniczę zawsze. Rozkoszuję się muzyką. Uwielbiam, gdy np. pan Robert Kulesza ćwiczy coś na organach, a ja wtedy się modlę, kontempluję, skupiam. Muzyka mnie nie rozprasza, tylko wręcz przeciwnie.
M. G.: - A może Anna German?
M. P.: - Prostu ją kocham. Jak oglądałam serial o jej życiu, przeżywałam to bardzo. Niesamowita osoba. Syn kupił mi jej płytę, wciąż słucham. Po prostu była aniołem na tym świecie. Nie próbuję się nawet przymierzać do jej muzyki. Nie mam tej "fachowości", podstaw. Śpiewam ze słuchu i mogę się tylko cieszyć, że się podoba. Nawet fachowcom jak nasz organista czy pan Jacek Szymański, twórca festiwalu Muzyczne Dni. Mam z nim zdjęcie z koncertu w dniu świętej Cecylii. Było wtedy dosyć gorąco, bo w ostatniej chwili zmienialiśmy psalm i w rezultacie wystąpiłam praktycznie bez przygotowania. Ale zachwycił się i gratulował mi.
M. G.: - To skąd ten dar?
M. P.: - Jak mówiłam, nie mam szkoły muzycznej. Mój tatuś był jednak taką artystyczną duszą. Miał tylko szkołę krawiecką, ale szył artystycznie. Malował, rzeźbił, pisał wiersze i śpiewał. To częste zjawisko na Kurpiach, z których pochodzę. Czyli coś tam w genach pewnie jest. Powiem Panu, że najpierw dostałam się na studia artystyczne, na kierunek aktorski. Dzięki mojej polonistce, pani Marii Zarembowej, brałam udział w konkurach recytatorskich. Najpierw w Łomży, potem w kolejnych etapach. Na konkursie prezentowałam 20 minutowy fragment poważnej prozy i 10 minut humorystycznego wiersza. Łącznie pół godziny na pamięć! Przeszłam to, dostałam się bez egzaminu na studia. Odbierałam dyplom w Teatrze Węgierki w Białymstoku. Byłam uskrzydlona. Ale moi rodzice, bliscy, znajomi odradzili mi: to bez przyszłości nie dla kobiety. Zrezygnowałam. Przeżywałam mocno, bo to była moja pasja. Tak jednak musiało być. Tamte wakacje były smutne. Jednak nie żałuję tego teraz, juz 50 lat po maturze. Szkoła, wycieczki, spotkania z muzyką i poezją. W pewien sposób realizuję przez cały czas obie te pasje, które we mnie były od dzieciństwa. Wciąż coś się dzieje.
M. G.: - A kurpiowskie nuty grają trochę w duszy?
M. P.: - Kiedy byłam w szkole, nie było jeszcze takiego nawrotu do ludowych tradycji i to mnie jakoś ominęło. Potem studia, praca. Tym bardziej nie było czasu. Teraz widzę, jak się ładnie wszystko odradza. Z przyjemnością wzięłam udział w mszy odprawianej w gwarze kurpiowskiej. Znam to zjawisko powrotu do korzeni też z wizyt w Niemczech.
M. G.: - Gdzie i kiedy można Panią usłyszeć?
M. P.: - Codziennie na mszy o godzinie 12, a w niedziele o godzinie 10 w Katedrze. Czasami też na wieczornych mszach. Msze w dniu roboczym w południe budziły wątpliwości, a okazało się, że bardzo dużo ludzi przychodzi, i to nie tylko starszych.
Komentarze