Zanim wkroczył Amor, królował Mars
Organizatorzy reklamowali, że V Gala Armia Fight Night będzie najlepsza z dotychczasowych. Nie pomylili się. Walkę wieczoru o szablę, która w tej organizacji jest atrybutem mistrzostwa, poprzedziły wydarzenia, które pamiętane będą długo w świecie sportów walki. Bo zanim pojawił się w oktagonie Amor, bóg miłości, zdecydowanie królował tam Mars - bóg wojny i walki.
Już na otwarcie kapitalny, widowiskowy pojedynek stoczyli Shamad Erzankaev i Sebastian Decowski. Wygrał jednogłośnie na punkty ten pierwszy.
W drugiej walce (w formule K-1) zmierzyli Dawid Romański i Patryk Ożóg, który w ostatnich dniach zastąpił Macieja Tercjaka. Tą walką łomżyński mistrz karate zamierzał zadebiutować w świecie sportów "uderzanych", ale zmogła go kontuzja. Patryk Ożóg zgodził się na zastępstwo, dzielnie stawiał opór, ale nie dal rady. Liczenie w pierwszej rundzie, potem w drugiej i jednogłośna porażka na punkty.
Potem pojawili się w klatce najwięksi tego wieczoru mocarze, łącznie 230 kilogramów "czystego mięsa, samych mięśni" jak określił jeden z komentatorów, czyli Michał Szczerbaty i starszy od niego o 11 lat, były strongman Sławomir Rawiński. Dali fascynujący pokaz mocy, siły ducha i fair play.
Młodszy z siłaczy chciał najwyraźniej zakończyć walkę w pierwszych minutach i zaciekle atakował dopóki nie opadł nieco z sił. W czasie jednej z wymian Michał Szczerbaty kopnął rywala w czułe miejsce. Sędzia wyraźnie powiedział Sławomirowi Rawińskiemu, że jeśli w ciągu pięciu minut nie dojdzie do siebie, jego rywal przegra przez dyskwalifikację za faul. Strongman nie czekał nawet minuty, wrócił do walki i przypuścił taki szturm, że zakończył pojedynek przed czasem.
Walka Kamila Gorala i byłego zapaśnika Norberta Daszkiewicza zapisze się w pamięci odbiorców przede wszystkim ze względu na jego kapitalny rzut, którym sprowadził rywala do parteru. A tam już zapaśnicze umiejętności wzięły górę i Norbert Daszkiewicz wygrał przed czasem przez duszenie.
Wielbiciele najmocniejszych wrażeń mogli znaleźć coś dla siebie w starciu, jakie stoczyli Tsotne Darchia z Norwegii i Maciej Kierzkowski. Ostrzej zaczął ten pierwszy, ale debiutujący w zawodowej rywalizacji Polak znalazł lukę między rękami przeciwnika. Lewym podbródkowym "wyprostował" go i błyskawicznym prawym na szczękę dokończył dzieła zniszczenia. Tsotne Darchia padł nieprzytomny na matę. Zanim jeszcze sędzia zaczął liczyć, wiadomo było, że to koniec. Na szczęście, oszołomiony Norweg zdołał wstać i powinien dojść do siebie.
Jako pokaz możliwości przyszłego mistrza komentatorzy uznali walkę Mansura Azhieva z Warszawy. Jego rywal Mariusz Joniak nie miał wiele do powiedzenia i tylko hartem ducha dotrwał do końca. Zaskoczeniem okazała się porażka na punkty znanego ze sportowych aren Rogera Garbaczewskiego ze znanym z programu "Warsaw Shore" Alanem Kwiecińskim.
Pokazem wysokiej klasy rywali były konfrontacje Kamila Dołgowskiego z Karolem Skrzypkiem (wygrał na punkty ten pierwszy) oraz Dominika Chmiela z Jackiem Bednorzem (wygrana Chmiela przez duszenie). A w roli wisienki na torcie widzowie obejrzeli błyskawiczną wygraną Patryka Surdyna. Potem w oktagonie pojawiła się przeurocza Martyna i Amor.
Ale bóg wojny także nie odpuścił. Finałowym akcentem było bowiem uhonorowanie szefa sportu w telewizji Polsat (transmitowała łomżyńską galę) Mariana Kmity. Tak, jak Patryk Surdyn, otrzymał szablę od Filipa Bątkowskiego z Armia Fight Night oraz generała Jarosława Gromadzińskiego.
Komentarze