Tradycją tych wydarzeń jest udział znakomitych gości łomżyńskich filharmoników. Tym razem były dwie gwiazdy zaplanowane i jedna nieoczekiwana. Na koncert do Łomży przyjechali Yeyoung Sohn i Iwo Orłowski. Koreańska sopranistka przyjechał do Polski uczyć się śpiewu przed trzynastu laty i... została. Lista jej nagród, koncertów, recitali, konkursów, krajów, w których występowała, jest bardzo długa. W Łomży zaprezentowała zestaw utworów operowych i operetkowych eksponujących walory jej głosu, talent aktorski, uroczy koreański sposób artykulacji w języku polskim czy francuskim oraz kreacje zmieniane prawie do każdego utworu. Była wśród nich także narodowa stylizacja z Korei w utworze "Serce matki", który Yeyoung Sohn przejmująco wykonała w ojczystym języku.
W kilku utworach jej wokalnym partnerem był Iwo Orłowski, tenor, również honorowany wielokrotnie w Polsce i na świecie, dyrektor "Warszawskiej Sceny Operetkowej", a także uwodziciel, chociaż "playboyem" nazwał swojego dziadka. Iwo Orłowski okazał się gwiazdą o wielu błyszczących ramionach. Odebrał dyrektorowi Janowi Miłoszowi Zarzyckiemu prowadzenie koncertu, śpiewał solo i w duecie, opowiadał żarty i komplementy pod adresem Łomży oraz pracowników łomżyńskiej Filharmonii, rzucił kwiat zastępcy prezydenta olśniewającej Agnieszce Muzyk, wycinał hołubce i unosił wysoko nogi w kankanie. Na szczęście nie było programie koncertu żadnych utworów marynistyczny, bo pewnie jeszcze patroszyłby ryby.
To właśnie Iwo Orłowski wykreował trzecią gwiazdę wieczoru. Opowiedział historię jak to jego partner ze znanego utworu "Artystki z Varietes" wczuwając się w rolę podchmielonego przesadził. W związku z tym śpiewak zaprosił kogoś z widowni na zastępstwo. Już po kilku sekundach zgłosił się Emilian Kudyba, "lekarz weterynarii w stanie spoczynku" - jak sam się przedstawił, znany także w Łomży jako uczestnik wielu społecznych inicjatyw. Postawa, wdzięk, talent do śpiewu (czy może raczej melorecytacji) i kankana, poczucie humoru zapewniły mu aplauz widowni, abonament na koncerty łomżyńskiej orkiestry i uśmiech uznania scenicznego wyjadacza Iwo Orłowskiego. Zwłaszcza za tekst: "Kiedy jeszcze byłem w szkole, to mama kazała mi się zgłaszać".
A łomżyńscy filharmonicy i ich szef byli także w znakomitej dyspozycji. Zwłaszcza w utworach, gdy sami rozwijali skrzydła nie towarzysząc solistom, czyli w tańcu węgierskim Brahmsa czy "Tico tico" de Zequinhy albo w tradycyjnie finałowym Marszu Radetzky'ego.
Nic zatem dziwnego, że o wejściówki na koncert sylwestrowy Filharmonii Kameralnej, trzeba się starać już od października. A dyrektorowi Janowi Miłoszowi Zarzyckiemu i muzykom życzymy następnego Sylwestra już we własnej sali.
Maciej Gryguc / Fot. Krzysztof Serafiński
Komentarze