Od samego początku rozgrywanego na łomżyńskim stadionie miejskim spotkania derbowego stroną przeważającą byli gospodarze. Widać było, że bardzo zależy im na zwycięstwie i pozytywnym rozstrzygnięciu kwestii utrzymania. Stąd też ełkaesiacy grali bardzo blisko wysokim pressingiem i po odbiorach piłki szybko konstruowali akcje ofensywne. Po jednej z nich, już w 12. minucie lewy pomocnik, Rafał Grabowski dośrodkował w pole karne, a tam precyzyjnym strzałem głową popisał się kapitan ŁKS-u, Przemysław Olesiński i zrobiło się 1:0. Po zdobyciu bramki miejscowi nie tylko kontrolowali wydarzenia na boisku, ale dążyli do zdobycia kolejnych goli. Prawdziwe oblężenie pola karnego Jagiellonii miało miejsce w ostatnim kwadransie pierwszej połowy. Wtedy to łomżanie stworzyli sobie aż siedem znakomitych okazji strzeleckich. Bardzo blisko pokonania Krzysztofa Karpieszuka byli Olesiński, Grabowski oraz Marek Kaliszewski i Damian Gałązka, ale ich uderzenia nie znalazły drogi do siatki. Ten ostatni poprawił się w 39. minucie. Po rzucie rożnym obrońcy z Białegostoku wybili futbolówkę przed pole karne, a tam prawy obrońca ŁKS-u bez namysłu zdecydował się na uderzenie z woleja, po którym golkiper gości musiał skapitulować. Widać było, że po stracie drugiego gola zawodnicy Jagiellonii poruszali się po boisku ze spuszczonymi głowami i wyglądali na takich, którzy pogodzili się już z porażką.
W przerwie kibice z Łomży na trybunie krytej w znakomitych nastrojach rozmawiali o tym jak wysokim zwycięstwem zakończy się to spotkanie. Niestety bardzo szybko po wznowieniu gry ich miny zrzedły. A wszystko za sprawą ełkaesiaków, którzy zupełnie nie przypominali zespołu z pierwszej połowy. Goście natomiast wyszli na drugą część meczu w bojowych nastrojach i raz po raz robiło się gorąco pod bramką Oliwera Wienczatka. Dramatyczne chwile dla miejscowych zaczęły się w 57. minucie. Wtedy to sędzia Paweł Jarguz z Olsztyna po raz pierwszy wskazał na "wapno" po zagraniu ręką w polu karnym jednego z piłkarzy gospodarzy. Do piłki podszedł Patryk Klimala, ale jego intencje wyczuł bramkarz ŁKS-u i uchronił swój zespół przed utratą gola. Trzy minuty później był już jednak bezradny. Tym razem nieodpowiedzialnie we własnej szesnastce zachował się Gałązka, który sfaulował rywala, za co obejrzał drugą żółtą i w konsekwencji czerwoną kartkę. Arbiter ponownie podyktował rzut karny, który pewnie wykorzystał Dawid Polkowski. Wydawało się, że już nic gorszego nie może spotkać gospodarzy w tym meczu. Jednak 64. minucie po raz trzeci białostoczanie stanęli przed szansą zdobycia gola z 11 metrów, po tym jak sędzia dopatrzył się drugiego zagrania ręką zawodnika ŁKS-u. Do piłki ponownie podszedł Polkowski i zrobiło się 2:2. Do końca spotkania gra toczyła się głównie na połowie gospodarzy, którzy grając w dziesięciu chcieli dowieźć remis do końca. Niewiele brakowało, a ta sztuka by im się nie udała. W 78. minucie białostoczanie rozmontowali łomżyńską obronę i będący na piątym metrze przed bramką Klimala zdecydował się na strzał piętą. Na szczęście dla gospodarzy piłkę zmierzającą do pustej bramki w ostatniej chwili wybił jeden z obrońców. Ostatecznie spotkanie zakończyło się podziałem punktów, który przy korzystnych wynikach na innych trzecioligowych stadionach sprawił, że łomżanie na dwie kolejki przed końcem sezonu zapewnili sobie utrzymanie.
- Uczulaliśmy się w przerwie, że wynik 2:0 z takim młodym zespołem jak Jagiellonia to jeszcze nie koniec meczu i trzeba koniecznie poszukać trzeciej bramki. Wtedy rywale na pewno by się nie podnieśli. Niestety w drugiej połowie daliśmy się zepchnąć do głębokiej defensywy i popełniliśmy błędy niedopuszczalne na żadnym poziomie rozgrywek. Można powiedzieć, że podaliśmy rywalom dwie ręce i sami wyciągnęliśmy ich z dołka. Szkoda, bo powinniśmy to spotkanie spokojnie wygrać – powiedział po meczu trener Mateusz Miłoszewski.
Najbliższym rywalem ŁKS-u będzie zespół Warmii Grajewo. Oba zespoły spotkają się na boisku czwartoligowca w środę, 7 czerwca o godz. 17.00 i powalczą w finale Okręgowego Pucharu Polski.
(db)
Komentarze