Obaj mężczyźni zorientowali się, że są okrążeni. Nawet nie myśleli o poddaniu się, chociaż 19-letni "Konar" był chory. Wiele tłumaczą słowa Kazimierza Żebrowskiego zawarte w liście do żony przebywającej na Zachodzie (była zesłana na Sybir, wydostała się z Rosji z armią generała Władysława Andersa): "Co miało swój początek, będzie miało i swój koniec. Naszym hasłem Bóg i Ojczyzna i pod tym hasłem wytrwać musimy choćby nas to nie wiem ile kosztowało. Ja z Polski nie wyjadę, bo za bardzo ją kocham, tutaj się urodziłem, tutaj umrę albo legnę".
Słowa te przytacza często w swoich wykładach i publikacja historyk Leszek Żebrowski. Zbieżność nazwisk z Kazimierzem Żebrowskim nie jest przypadkowa. Był to kuzyn ojca znakomitego badacza przeszłości, Franciszka. W słowach listu jest wiele patosu, ale ani cienia przesady czy jakiejś pozy. "Bąk" był jednym z ludzi tamtej epoki i tej ziemi, dla których patriotyzm i miłość do Polski były "zwykłymi" obowiązkami w codziennej pracy, a jak przyszła potrzeba, to i w walce, a nie odświętnymi.
Tą Polską najbliższą Kazimierzowi Żebrowskiemu była Ziemia Łomżyńska. Urodził się w 1901 roku w miejscowości Żebry. Po szkole w Zambrowie wrócił do swojej miejscowości. Prowadził gospodarstwo rolne i był aktywnym uczestnikiem życia politycznego i społecznego w Stronnictwie Narodowym oraz Akcji Katolickiej.
We wrześniu 1939 roku powołany do policji. Trafił do niewoli sowieckiej, zdołał uciec. Powrócił w rodzinne strony i natychmiast rozpoczął organizowanie konspiracji. Jako przedwojenny działacz polityczny znalazł się "na celowniku" władz sowieckich. Ukrywał się skutecznie, ale jego żona z dziećmi została wywieziona do Rosji w czerwcu 1941 roku. Z pociągu w ostatniej chwili zdołał uciec tylko syn Jerzy (rok urodzenie 1930). "Bąk" walczył pod okupacją niemiecką, brał udział w akcji "Burza" i wtedy dostał się do niewoli sowieckiej. Z Syberii też potrafił uciec i wrócić w rodzinne strony. Odnalazł syna Jurka i z nim u boku podtrzymywał konspiracyjne struktury NZW w Łomży, Wysokiem Mazowieckiem Ostrowi Mazowieckiej, całym okręgu białostockim. Stopniowo awansował na coraz wyższe szczeble dowódcze.
- Oni walczyli i ginęli nie dlatego, że chcieli. Oni nie mieli innego wyboru chcąc zachować wierność Polsce - mówi w wykładach Leszek Żebrowski.
W grudniowy poranek 1949 roku "Bąk" i "Konar" też nie zamierzali przestać walczyć. Mieli pewną szansę. Gdyby tylko zdołali dobiec do lasu. Jerzy Żebrowski dostał jednak dwie kule w pierś. Upadł. "Tato! Jestem rany" - zawołał. Kazimierz Żebrowski zawrócił. Przeżegnał siebie i syna. Strzelił swemu dziecku w głowę, a kolejną kulę przeznaczył dla siebie.
- Kazimierz Żebrowski doskonale wiedział, że każde ujawnienie, każde zatrzymanie człowieka z konspiracji to tortury, katowanie, pewna śmierć i jeszcze kilkanaście wyroków dla innych osób, które razem walczyły czy choćby pomagały. Nie chciał do tego dopuścić nawet, gdyby była szansa przeżycia - podkreśla zawsze Leszek Żebrowski.
Dwa lata temu w 65. rocznicę śmierci Kazimierza i Jerzego Żebrowskich pisaliśmy w Tygodniku Narew: "Gdyby ta historia rozegrała się w starożytnej Grecji, byłaby mitem. Mitem, w którym jest miłość rodzicielska i obowiązek wobec ojczyzny, jest tragedia decyzji, z których żadna nie jest dobra. Gdyby ta historia rozegrała się podczas jakiejś ważnej dla świata czy Europy wojny, w jakiejś przełomowej dla zachodniego świata chwili, byłaby tematem książek, filmów. Współczesnym mitem. Ta historia jednak miała zostać zapomniana na zawsze. Rozegrała się bowiem w pierwszych dniach grudnia 1949 roku w Łomżyńskiem, w niewielkiej miejscowości Mężenin niedaleko Śniadowa".
Komentarze