Czesław Dzierzgowski urodził się 21 października 1916 r. w Sulimach (obecnie gmina Nowogród). Nie miał łatwego dzieciństwa. Kiedy skończył 3 lata, zmarła mu matka. Wychowywał go ojciec i starsze rodzeństwo. Uczęszczał Szkoły Podstawowej w Jankowie. Mimo, że był zdolny, z powodu trudnej sytuacji materialnej, był zmuszony przerwać edukację. W 1937 r. zmarł mu ojciec. Rok później został wcielony do 14 Dywizjonu Artylerii Konnej w Białymstoku. W lipcu 1939 r. przydzielony do załogi WESTERPLATTE, jako amunicyjny. Od 1-7 IX 1939 r. brał czynny udział w walce z Niemcami. Należał do sześcioosobowej obsługi jedynego działa na Westerplatte. Po rozbiciu działa razem z kolegami został przydzielony na stanowisko w rejonie wartowni nr 5, a następnie koło dawnej placówki ''Elektrownia''. Po kampanii wrześniowej trafił do niewoli w okolicach dawnego Królewca, gdzie z towarzyszami broni przeżył ponad 5-letni okres poniżania i ciężkiej fizycznej pracy w majątkach niemieckich. W maju 1945 r. powrócił do domu, który jako jeden z nielicznych przetrwał wojnę. Tam zajął się prowadzeniem gospodarstwa, które pozostało po rodzicach. W 1949 r. zawarł związek małżeński ze Stanisławą Mieczkowską. Wspólnie wychowali sześcioro dzieci, dochowując się 17 wnucząt i 15 prawnucząt. W swojej rodzinnej miejscowości cieszył się dużym zaufaniem wśród mieszkańców. Przez ponad 20 lat pełnił funkcję sołtysa wsi Sulimy. W 1989 r. otrzymał nominację na stopień ppor. w stanie spoczynku i umundurowanie oficera. Zmarł 21 listopada 2000 r. Jego ciało spoczęło na cmentarzu w Nowogrodzie.
"Dla nas tatuś zawsze był wzorem. Mimo ciężkiej sytuacji nigdy się nie skarżył, był pracowity, zaradny, zawsze pogodny. Nasze gospodarstwo nie było zmechanizowane, zboże przez wiele lat było koszone kosą. Nie mieliśmy ciągnika tylko 1 konia, który pracował u nas przez długie lata, aż do swojej starości. Dopiero wtedy, z bólem serca i ze łzami w oczach, tatuś sprzedawał go i kupował innego" – wspominają Czesława Dzierzgowskiego jego dzieci.
Oto kilka wspomnień Czesława Dzierzgowskiego z okresu początku wojny: "Przywieziono nas najpierw do Gdyni i zakwaterowano w 2 Batalionie Strzelców Morskich. Wraz z innymi żołnierzami właśnie stamtąd mieliśmy być wkrótce przerzuceni na Westerplatte. Tak też się stało. Przewożono nas potajemnie małymi grupkami tylko w niedziele. Odbywało się to w ten sposób, że od żołnierzy udających się z Westerplatte do Gdyni na wycieczki otrzymywaliśmy ich umundurowania. Dostawaliśmy się na Westerplatte holownikami niby jako tamci. Oni zaś w cywilnych ubraniach, które zabierali ze sobą w walizkach udając się na wycieczkę, wracali na placówkę drogą lądową. Wartownikowi niemieckiemu, stojącemu blisko miejsca do którego dobijał holownik, stan liczebny żołnierzy opuszczających Westerplatte i wracających tu, zawsze się zgadzał. Nas zaś na placówce przybywało. Nasza obsługa działa znalazła się na Westerplatte 30 lipca. W pierwszym okresie służby na Westerplatte przygotowywaliśmy stanowisko ogniowe dla działa oraz wytyczaliśmy cele. Później pełniliśmy służbę przy koszarach. Jeszcze niczego złego nie podejrzewaliśmy. Ale gdy niemiecki pancernik "Schleswig-Holstein", który przybył tu z wizytą nie odpłynął w planowanym terminie spod Westerplatte, zaczął nas ogarniać niepokój. Wiadomo bowiem, jakie były wtedy nastroje wśród Niemców. W noc z 31 sierpnia na 1 września udałem się wraz z kolegą na obchód posterunków. Było cicho jak makiem zasiał. Z obchodu wróciliśmy do koszar około godziny 4.30 rano. Ledwie zdążyliśmy się rozebrać, by trochę odpocząć, gdy nocną ciszę przerwał wystrzał z pistoletu, a potem salwa z dział i broni maszynowej. Posypał się na nas grad pocisków. Nikt nie miał już wtedy wątpliwości, że to początek wojny. Nasze działo zawsze przedtem wytaczaliśmy na noc na stanowisko ogniowe, ale tej pamiętnej nocy pozostało ono w działowni, bo innego rozkazu nie było. Teraz jednak nadszedł rozkaz, aby siedemdziesiątkę piątkę tam przetoczyć. Ze względu na silny ostrzał musieliśmy ją pchać przez lasek. Drogę torowali nam koledzy wycinając niektóre drzewa. Z trudem, ale dotarliśmy na stanowisko do którego było około 200 metrów. Zaraz otworzyliśmy ogień, kierując go na budynki po drugiej stronie kanału, z którego Niemcy ostrzeliwali nas z broni maszynowej. Po naszych celnych pociskach uciekli. Ale oto nastąpiła dla nas straszna chwila. Właśnie wtedy odłamek pocisku pancernika uszkodził nasze działo. Nikt z obsługi nie zginął, ale nasza siedemdziesiątka piątka nie nadawała się już do prowadzenia ognia. Serce się krajało, że tak szybko została ona wyeliminowana z walki. Los obszedł się z nami okrutnie. A wszyscy aż rwaliśmy się do strzelania... Walczyliśmy jednak dalej. Ja donosiłem przeważnie amunicję na stanowiska ogniowe kolegów. Tak więc dla naszej obsługi działa od razu wszystko zaczęło się źle, ale to najgorsze miało dopiero nastąpić – kapitulacja, okupacja..." – wspominał Czesław Dzierzgowski.
Czesław Dzierzgowski został odznaczony:
SREBRNYM MEDALEM ZASŁUŻONYM NA POLU CHWAŁY (1960 r.)
KRZYŻEM KAWALERSKIM ORDERU ODRODZENIA POLSKI (1974 r.)
ODZNAKĄ ZA ZASŁUGI DLA WOJEWÓDZTWA ŁOMŻYŃSKIEGO (1980 r.)
MEDALEM ZA UDZIAŁ W WOJNIE OBRONNEJ 1939 r. (1982 r.)
ODZNAKĄ HONOROWĄ "ZA ZASŁUGI DLA GDAŃSKA" (1984 r.)
KRZYŻEM SREBRNYM ORDERU VIRTUTI MILITARI (1989 r.)
Tekst został opracowany na podstawie materiałów Jacka Sokołowskiego.
Komentarze